- Zaczynałem jako rewolucjonista, teraz jestem teoretykiem, któremu nie staje – mówi główny bohater. Bohaterki w odpowiedzi kiwają głową i zdejmują bluzkę. Nowy film Allena daje satysfakcję wielbicielom Joaquina Phoenix i krytykom reżysera.
Czytaj Dziennik Wschodni bez ograniczeń. Sprawdź naszą ofertę
Sam Woody Allen, który niebawem skończy 80 lat wylicza, że to chyba 50 jego film. Trzeba bardzo, bardzo lubić fenomen pod nazwą „nowy film Woody Allena” by wyjść z kina w humorze szampańskim. Ale to nie znaczy, że widzów czekają męki, nuda i zwątpienie.
Schemat dość znany – on po przejściach, wykształcony, erudyta i intrygujący brzydal, któremu ciała użycza Joaquin Phoenix. Ona pierwsza naiwna, urocza studentka zapatrzona w egzystencjalistę i filozofa. W tej roli znana z poprzedniej „Magii w blasku księżyca” Emma Stone. Jest jeszcze druga, starsza od pierwszej atrakcyjna bohaterka tego trójkąta czyli Parker Posey. – Trzeba Ci muzy. Zdejmę z ciebie ten ciężar – mówi starsza i zdejmuje ubranie.
W historii profesora filozofii przeżywającego kryzys egzystencjalny, któremu sens życia nadaje próba ingerencji w porządek świata jest kilka allenowskich momentów. Wielbiciel twórczości starszego pana wychwyci je i doceni. Jak choćby znany z innych filmów motyw bohatera, który postanawia zaplanować i zrealizować zbrodnię doskonałą. Jak łatwo przewidzieć Przeznaczenie czy Sprawiedliwość sprowadzają go na ziemię.
Krytycy Allena będą kręcić nosami, że dłużyzny, że tempo siada, że dialogi nie są tak skrzące jak oczekujemy. Zjadliwość i ironia też nie tak ostra jak lubimy. Będą mieli rację, niestety.
Nawet próba analizy czy reżyser chciał nakręcić satyrę na filozofujących i przeintelektualizowanych akademików a może chodziło mu o pokazanie palcem ludzi, którzy sądzą, że mogą decydować o cudzym życiu – nie doda filmowi głębi.
Mnie w chwilach zwątpienia ratowało skupienie na aktorach, bo jest na kim. Joaquin Phoenix, który od brawurowej roli w „Mistrzu” Paula Thomasa Andersona zrobił się obszerniejszy trzyma na sobie uwagę widza i „robi” film. Obie pani też dają radę, choć kto ogląda Allena od dawna zauważy, że w kilku scenach z Emmą Stone reżyserowi by się przydała Mia Farrow albo Diane Keaton.
Jako długoletni wyznawca Allena na pytanie „iść?”, powiem „iść”. Bo czy każdy film musi być epokowy, rewelacyjny lub zjawiskowy? Relaksik, który trwa 96 minut też jest fajny.