W małej uliczce Gruella (to ta idąca z Jezuickiej do Rynku, a rogu której leży Kamień Nieszczęścia) przeniesiemy się do czasów międzywojennych.
Czytaj Dziennik Wschodni bez ograniczeń. Sprawdź naszą ofertę
Po jednej stronie Trybunału będzie średniowiecze, po drugiej oświecenie. Na Placu Rybnym renesans, a na ul. Złotej - barok. Tak na jeden dzień - 24 września - zmieni się lubelskie Stare Miasto. A wszystko za sprawą Festiwalu legend Lubelskich.
To druga edycja wydarzenia, ale – jak zapowiadają organizatorzy – w tym roku ma być kompletnie inaczej. Zmienił się organizator, zmieniła się koncepcja. – Wszystkie festiwalowe wydarzenia chcemy zagęścić wokół Rynku – tłumaczy Łukasz Witt-Michałowski, reżyser teatralny i szef fundacji Scena In Vitro. – Będzie naprawdę wiele atrakcji – zapowiada.
Te atrakcje to m.in. warsztaty dla dzieci i dorosłych, tzw. działania interaktywne, aranżacja uliczek w stylach różnych epok, a przede wszystkim uliczne spektakle: te już znane lubelskiej i polskiej publiczności, i te premierowe. Do Lublina zjadą trupy teatralne z innych miast. Na ulicznej scenie zaprezentują się też teatry z Lublina.
– My przygotowujemy dwie nowe inscenizacje lubelskich legend. Jedna opowiada o Kamieniu Nieszczęścia, druga o wielkim pożarze miasta. Teksty obu napisał Marcin Wroński – mówi Witt-Michałowski. – Z premierowym tekstem zaprezentuje się też Improv Teatr Poławiacze Pereł – dodaje.
Publiczność będzie mogła też porzucać sałatą, bo w programie festiwalu nie zabraknie „Córki Złotnika”.
To 20-minutowa etiuda teatralna, którą Witt-Michałowski zrealizował w kamienicy przy ul. Złotej 4, gdzie jego brat Jurand prowadzi pub „U Złotnika”. „Komedyja o bezwstydnicy, o pięknej córce złotnika z tej właśnie kamienicy” bawi mieszkańców i turystów już trzeci sezon. Jak wyliczył reżyser, spektakl został zagrany już ok. 80 razy. – Licząc średnio 60 osób na pokaz, to na pewno obejrzało go prawie 5 tysięcy widzów – podaje.
Jak dużą widownię przyciągnie Festiwal Legend Lubelskich? Organizatorzy są dobrej myśli. – Chodzi o to, by przybliżyć historię miasta, pokazać jak wyglądało życie w nim na przestrzeni różnych epok. Jeśli poda się to w sposób atrakcyjny i widowiskowy to znajdzie się na to publiczność – przekonuje Łukasz Witt-Michałowski. Na tym jego przygoda z inscenizacją miejskich legend też się raczej nie skończy.
– Mam w planach jeszcze inne legendy – przyznaje. I dodaje: – Chodzi mi o stworzenie nowego produktu turystycznego, zwłaszcza w obliczu zbliżających się obchodów 700-lecia Lublina. Przez ten rok jubileuszowy chciałbym grać na ulicach często i gęsto. Ale decyzja należy do miasta.