Prometeusz to kolejny film z typowo hollywódzką przypadłością: jest ładny, ale głupi.
Ci, których zadowala jedynie warstwa wizualna, nie będą zawiedzeni, bo od tej strony Prometeusz prezentuje się świetnie. I trudno tu nie przyznać racji Tomaszowi Raczkowi, który nazwał frajerami tych, którzy ściągają go z internetu, a potem oglądają marną kinową kopię na 15 calowych ekranach laptopów. Nie tędy droga.
Statek naukowców, planeta inżynierów, techniczne bajery 2089 roku no i oczywiście wszelkie "monstra" wyglądają bardzo dobrze. Sceny wybuchów, burzy, walki, ucieczki to po prostu niesamowita robota hollywódzkich speców od tworzenia cudów na ekranie. Najlepiej tym kinowym, bo obawiam się, że "wow!" przy oglądaniu wersji dvd/blu-ray może być nieco mniejsze. Chociaż nadal będzie.
I gdyby tak zapomnieć o potrzebie istnienia fabuły...
Niestety, Ridley Scott postanowił posłużyć się sprawdzonymi motywami i powplatał w nią znane wątki z poprzednich części. Od zachowania bohaterów po konkretne, nieco zmodyfikowane sceny. Jednym słowem są momenty, w których widz czuje się nabity w butelkę i ma ochotę krzyknąć: "Ej to już było!".
Do tego dochodzą jeszcze pewne niespójności scenariusza, wielowątkowość, a właściwie chaos. Jeśli to wszystko nawet trzyma się kupy, to dosyć słabo. Efekt? Prometeusz wcale nie trzyma nas w napięciu. Bo co może się stać, kiedy dwóch przygłupich "naukowców" zostaje na noc w jaskini i idzie do miejsca z tysiącem jajek stworów?
Całość opiera się na filozoficznych pytaniach: skąd pochodzimy, po co tu jesteśmy? Dlatego grupa naukowców (skąd my to znamy?) udaje się na planetę, gdzie ma odszukać Inżynierów, czyli naszych stworzycieli. Przy okazji znajduje nieco mniej sympatyczne potwory.
Jeden za wszystkich
W filmie nie uświadczymy Ellen Ripley, jest za to podobna do niej Elizabeth. W tę postać wcieliła się Noomi Rapace. Do dzielnej pani porucznik jeszcze trochę jej brakuje, dlatego najlepsza rola w Prometeuszu to robot David, którego świetnie zagrał Michael Fassbender, znany ze "Wstydu” czy "Bękartów Wojny”. Przy Fassbenderze reszta postaci wypada dosyć blado. Nawet seksowna i zimna Charlize Theron, która aktorsko daje radę, ale jej postać jest po prostu mało ciekawa.
Niestety, Prometeusz to kolejny film, który cierpi na hollywódzką chorobę wielkich produkcji. Gdyby tak zabrać świetne efekty to zostanie to co zwykło się określać "pół litra na dwóch”. Czyli nic.
Ps. No dobra. Może zostałby Fassbender, ale to by mi popsuło puentę.