To jest powieść z nerwem, choć czasem wydaje się, że napisał ją Anglik. Bez obrazy – przyrównuję tutaj niektóre jej fragmenty do najlepszych mistrzów kryminału, którzy wiedzą, jak operować paletą emocji, potrafią przeplatać je obrazami wyciszającymi czytelnika by raptem wyzwolić w nim ten nieuchronny dreszcz, jaki niesie nieoczekiwany zwrot akcji lub wydarzenie, burzące jak grom tę krótką chwilę uspokojenia.
To kapitalna książka z wartką fabułą i umiejętnie dozowanymi chwilami oddechu.
"…otworzył szafkę nad głową i wyjął z niej tekturową tubę o długości dziewięćdziesięciu i średnicy dziesięciu centymetrów. Zdjął z niej aluminiową przykrywkę i kilka razy potrząsnął, aż ukazało się dziesięć centymetrów zwiniętego w rulon płótna…”.
Tu właśnie w tej niepozornej tubie, do Marsylii trafił z pięknego, starego, angielskiego miasteczka Glastonbury obraz Rembrandta.
"…pod prawym okiem kobiety widniała mała dziurka, wyglądająca jak przekłuta ołówkiem. Jedwabny szal i jej piersi były zaplamione czymś ciemnym. – Powiedz, że to nie krew. – Mógłbym, ale to byłoby kłamstwo…”
Taaak, to niewątpliwie była krew konserwatora, który właśnie odnawiał niezwykłe dzieło Rembrandta i w tym pięknym, zabytkowym Glastonbury został zamordowany.
Śledztwa podejmuje się Gabriel Allen. On i jego piękna żona wciąż dźwigają traumę przeszłości. Nie pomaga im nawet to, że schowali się w zaciszu Kornwalii, żeby o tym zapomnieć. Być może zagadka śmierci konserwatora i odszukanie zaginionego Rembrandta będzie nie tylko wymierzeniem sprawiedliwości lecz także lekarstwem na dramat, który w sobie dźwigają.
Akcja książki przenosi się do wielu miast Europy i do USA, ale cały czas jest logiczna, jasna, na pewno emocjonująca.
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA S.A