Z okładki patrzy autor. Chyba jest zły. Podobno tak reaguje na opinie, że jego książka się podoba, że znalazła uznanie krytyki i czytelników. A przecież jeśli decyduje się na upublicznienie swoich przemyśleń, musi liczyć się z tym, że będzie miał pecha i rzecz stanie się bestsellerem.
Z okładki patrzy autor. Chyba jest zły. Podobno tak reaguje na opinie, że jego książka się podoba, że znalazła uznanie krytyki i czytelników. A przecież jeśli decyduje się na upublicznienie swoich przemyśleń, musi liczyć się z tym, że będzie miał pecha i rzecz stanie się bestsellerem.
Zaczyna 21 grudnia 2009. "W Wiśle, jak Pan Bóg przykazał: minus czternaście stopni mrozu, plus czternaście centymetrów śniegu. Można powiedzieć: zatrważająca luterska równowaga. W dzisiejszych czasach mało co poza meteorologią Panu Bogu zostało”. Wydaje się być nie ważne to, co nazajutrz. Ma własną cezurę, wedle której zaznacza kartki kalendarza i odnotowuje sprawy ważne, wspomnienia, wydarzenia, opinie, żarty.
"Dziennik” drukowany był w odcinkach, w "Przekroju”. Teraz dostajemy zbiór, który czyta się jak opowieść o życiu w jego codzienności i odświętności. Pilch wraca pamięcią do tego, co było dla niego ważne, ale także do wielu wydarzeń, którymi żyło wielu z nas.
Czytamy nie tylko o jego sprawach osobistych – rodzinie, wierze, dniach czarnych i przyjemnościach, lecz także o pisarzach, polityce i wreszcie – o piłce nożnej, o sprawach egzystencjalnych, zwyczajnych i ostatecznych. Jakże on o tym opowiada!
Odnosi się do sprawy smoleńskiej, jaka wciąż jest przyczyną narodowego fermentu, ale na swój sposób ocenia postawy ludzi. Można z ulgą stwierdzić, że te jego zdania zanotowane 18 kwietnia 2010 są balsamem dla zdrowego rozsądku.
Ktoś zauważył, że ten "Dziennik” jest odtrutką na nasze narodowe, monstrualne brednie. To prawda i warto po tę odtrutkę sięgnąć.
Zapowiedzi wydarzeń z regionu znajdziesz na strefaimprez.pl