Bohater tej książki wyznał szczerze: "Przez większość czasu, jaki spędziłem na tym świecie, nie okazywałem szacunku dla życia. To był klucz do mojego sukcesu…”. Dodajmy – dla cudzego życia.
Po takim wprowadzeniu nic, jak tylko polubić mordercę–gangstera, który publicznie przedstawiany na stadionie jako celebryta, po ojcowsku przytula swojego syna Juliana.
"Kiedy jedzie z nami Julian, Jon trzyma się przepisowej prędkości i wypytuje syna o szkołę, jak robiłby to każdy zaangażowany rodzic”.
Naprawdę – zaczynamy go lubić.
"Zanim wejdziemy do środka, Jon ścina kwiaty pnącego jaśminu i wkłada je do wazonu stojącego w głównym holu. Jego znajomy z czasów nowojorskich mówi, że Jon zawsze lubił kwiaty…”
Tu jesteśmy rozczuleni.
Spotykają się codziennie po tym, jak gangster odwiezie syna do szkoły – autor tej książki i on – "kokainowy kowboj” Jon Roberts, któremu zebrało się na zwierzenia. Oczywiście szczere. No, prawie.
W dodatku, doszedł do przekonania, że jedni za zabicie człowieka gniją w więzieniu, inni niekoniecznie. On później należał do tych drugich.
Jon relacjonuje wydarzenia, opowiada swoje życie. Bójki, strzelanina, morderstwa, przemyt narkotyków, wymuszanie.
Ktoś, kto wyrobił sobie opinię o gangsterze na podstawie pierwszych stron tej książki, szybko powinien ją zmienić. Okazuje się, że można kogoś utłuc z zimną krwią na ulicy i rozczulać się nad zjedzonym przez psa kotem.
W tym wszystkim jednak najbardziej porażające jest to: "…w hali sportowej American Airlines w Miami spiker informuje tłum, że jest wśród nich "wyjątkowy celebryta”. Błyskają flesze i komórki, twarz gangstera na telebimie, widownia trwa w zachwycie…
Zapowiedzi wydarzeń z regionu znajdziesz na strefaimprez.pl