To książka prawdziwie poruszająca, napisana z niezwykłą delikatnością, subtelna jak wspomnienia jednocześnie piękne i bolesne, takie, które mają swój zapach, smak, jakie po latach wracają obrazami pod przymkniętymi powiekami. Po traumie filmu "Róża” tę książkę o powojennych Mazurach czyta się niemal z ulgą.
Wielu z nas może pamięta dobrze, a może tylko przez mgłę, atmosferę tamtych lat pięćdziesiątych, jeszcze naznaczonych gruzami i na pewno strachem. Ale ten strach był bardziej obciążeniem naszych rodziców niż naszym. My – podobnie jak bohater książki, zatrzymaliśmy przy sobie to co najpiękniejsze – przyrodę, las i rzekę w której łowiło się ryby, pierwszą samodzielną jazdę na oklep, sianokosy, burze w lecie, urok prostego i beztroskiego życia, dziecięce przyjaźnie.
Dla dorosłych tamten czas miał jednak jeszcze inny wymiar – tragicznych przeżyć tylko co minionej wojny, obaw i represji związanych z terrorem nowej władzy, głupoty i barbarzyństwa zaściankowych urzędasów, wreszcie uprzedzeń narodowościowych będących pokłosiem minionych lat. Wojna odmieniała też życie osobiste wielu ludzi – również jednego z bohaterów tej opowieści.
Do takiej właśnie mazurskiej wioski Joanna przywozi swojego syna Tomka. Ojca Tomka aresztowało UB, ona bała się, że gdy ją spotka ten sam los, dziecko zostanie jej odebrane. Wywiozła więc dziecko do dziadka, który osiadł w niewielkiej mazurskiej wsi, w której jeszcze mieszkali autochtoni, gdzie sąsiadami już byli Ukraińcy wysiedleni w akcji Wisła, a także Polacy. Dziadek chłopca nie ma uprzedzeń do ludzi. Wartością dla niego najważniejszą jest uczciwość i przyzwoitość.
Oczywiście i nad tym zakątkiem od czasu do czasu pojawia się cień nowej władzy, który może być zagrożeniem dla seniora , ale chłopiec tego tak nie odczuwa – jego dni upływają niemal sielsko. Wkrótce jednak pobyt u dziadka niespodziewanie się skończy.
Wspaniale pokazane relacje między starszym mężczyzna i młodą kobietą i trudny wybór między szczęściem a tak zwaną powinnością wobec rodziny. Warto przeczytać.