Skąd w ogóle taka książka? Taki temat? Autor wyjaśnia to dość obszernie we wstępie. Okazuje się, że w komunistycznej Polsce pojęcie homoseksualizmu właściwie nie istniało, a jeśli już to wyłącznie w kontekście zboczenia, marginesu, wynaturzenia - czegoś, z czego można się pośmiać, ale co "nas nie dotyczy".
Ale wszystko do czasu. W 1985 roku, na polecenie gen. Kiszczaka zarejstrowano dane setek gejów w całym kraju. Akcję przeprowadziła esbecja pod hasłem "Hiacynt". Oficjalnie chodziło o "kryminogenność" środowiska i "prewencję AIDS", a tak naprawdę o zastraszenie i nakłonienie - już i tak wystarczająco wystraszonych ludzi - do współpracy. Tej spektakularnej akcji autor poświęca w książce sporo miejsca - jako swego rodzaju przełomowej w społecznym obrazie środowiska. Od tego momentu już nazwanego po imieniu, konkretnego. I - jak się okazuje - niejednokrotnie bardzo dla władzy przydatnego, w czym niewątpliwie dużą rolę odgrywał element moralnego szantażu.
Ale o polityce jest w tej książce tak naprawdę najmniej, choć to ona stanowi jej najistotniejsze tło. Przede wszystkim jednak poznajemy szerokie grono mniejszości seksualnych, mające ważny wpływ na życie społeczne i kulturalne peerelowskiej Polski. Jak też to żyjące na marginesie; w sensie społecznym i prawnym. Wystarczy wspomnieć słynną historię Jerzego Nasierowskiego, aktora, kryminalisty, a wreszcie pisarza, który na swojej orientacji seksualnej zbudował własną legendę.
Procesom sądowym, w których główne role grali homoseksualiści, Tomasik poświęca sporo miejsca. Bazuje na reportażach sądowych m.in. Barbary Seidler, która relacjonowała zarówno proces Nasierowskiego, jak też braci Zdzisława, Henryka i Jana Marchwickich (Zdzisław to słynny "Wampir z Zagłębia") - tu również istotne są wątki homoseksualne. To spektakularne procesy, które wpisały się w historię polskiego sądownictwa, ale pokazują one także Polskę tamtych lat; zamkniętą w kręgu uprzedzeń i stereotypów. Zaściankową i pod wieloma względami przerażającą.