To zupełnie inny kryminał od tych, do których przyzwyczaili nas skandynawscy autorzy bestsellerów. Ale ta "inność" wychodzi książce na dobre. Czyta się ją bowiem nie tylko jak kryminał, ale też bardzo dobrą powieść obyczajową.
Śledztwo, które rozpoczyna na własną rękę ze szpitalnego łóżka początkowo kręci się w miejscu. Ale z pomocą przychodzą niezawodni koledzy policjanci, którzy za punkt honoru biorą odnalezienie mordercy - jeśli w ogóle jeszcze żyje. Ponieważ od zdarzenia minęło ćwierć wieku sprawa jest wyjątkowo trudna. Trzeba polegać na starych zeznaniach (a, jak się okazuje, w śledztwie sprzed lat popełniono wiele błędów) i krok po kroku próbować dotrzeć do świadków. Determinacja Johanssona i jego przyjaciół powoli zaczyna przynosić efekt. Na jaw wychodzą nowe okoliczności morderstwa i...błędy policji. Wszystko zaczyna się układać w dość przerażającą całość. Tyle że im bliżej rozwikłania zagadki, tym gorzej czuje się Johansson. Wygląda na to, że za tę sprawę, którą traktuje wyjątkowo osobiście, może zapłacić najwyższą cenę.
Książka jest bardzo dobrze, dynamicznie napisana, wątki czytelne, postacie ciekawe, finał zaskakujący. Na mnie jednak największe wrażenie zrobiła nie sama intryga kryminalna, ale znakomicie przedstawiony obraz szwedzkiego społeczeństwa. Nie mogę nie wspomnieć o sztokholmskiej służbie zdrowia, której autor poświęca sporo miejsca, a która - w konfrontacji z polskimi realiami - jawi się jako idealna, wręcz nierzeczywista. Naprawdę jest czego zazdrościć.