W rankingu nałogów wygrywa z papierosami, alkoholem, narkotykami. Nie ma na niego lekarstwa. Nadmierne jedzenie to nie słabość, zła dieta, błędy żywieniowe, ale nałóg. I to nałóg nie mniej groźny od innych. Taką tezę stawia w swojej książce Marek Bardadyn. I skrupulatnie dowodzi jej słuszności.
Mechanizmy obżarstwa są takie same, jak narkomanii – dowodzi autor. "Narkoman i człowiek uzależniony od jedzenia sięgają po środki uzależniające, by poczuć się lepiej. Choć z góry wiadomo, że poprawa będzie tylko chwilowa, dla nałogowca – bez względu na rodzaj uzależnienia – nie ma to znaczenia.”
Niby to wszystko oczywiste, niby każdy o tym wie i zna pojęcie "zajadać smutki”. Ale, jak przy każdym nałogu, sami zainteresowani są najmniej świadomi własnego problemu. Umniejszają jego wagę, wypierają go, twierdzą, że kontrolują sytuację. I zupełnie bezmyślnie brną w swój nałóg. Sądzę, że po tej lekturze chwilę się nad tym zastanowią.
Nie przepadam za poradnikami o zdrowym życiu, urodzie i dobrym samopoczuciu. Ale w tej książce fajne jest to, że mniej mówi o jedzeniu, a więcej o uczuciach, z którymi sobie nie radzimy. Mniej o odchudzaniu, a więcej o rozpoznawaniu i nazywaniu własnych emocji. A także o tym, jak możemy poczuć się lepiej bez chodzenia na skróty – czy jest tym skrótem jedzenie, alkohol, narkotyk.
To nie jest książka dla wiecznie odchudzających się pań, ani dla panów z piwnym brzuszkiem.
To książka dla wszystkich, którzy mają problem z uzyskaniem tego pożądanego stanu, jakim jest radość, szczęście, spełnienie. Czyli pewnie dla sporej grypy ludzi. Ucieczka w jedzenie przed smutkiem i problemami ma krótkie nogi - przekonuje autor. I zaprasza na odwyk, który nas nie tylko odchudzi, ale przede wszystkim wyleczy.