O ile relacja z podróży transsyberyjskiej Piotra Milewskiego niestety mnie nie oczarowała, to tę książkę szczerze polecam – warto ją przeczytać, warto "potowarzyszyć” autorowi w jego samotnej podróży przez Japonię.
Autor książki wylądował w Japonii akurat wtedy, kiedy zaczęła się tam pora deszczowa. I dla przybysza z Europy jest ona zaskakująca, jest niemiłą niespodzianką, o której chyba wielu turystów czy podróżników nie wiedziało.
Od pierwszych dni uczył się Japonii – nie tej z filmów, nie tej z centrum miasta rozżarzonego neonami, a takiej ot zwyczajnej uliczki z paroma rachitycznymi sklepikami, salonem gry, dziwnym mieszkankiem, które udało mu się wynająć tylko dlatego, że poręczył za niego znajomy Japończyk.
Później przychodzi pora pożegnać zaprzyjaźnioną uliczkę i wyruszyć dalej. Samotnie, bez szczególnego planu, niemal bez pieniędzy. Pora poznać ten kraj z pozycji wędrowca śpiącego pod gołym niebem, obcokrajowca, po którym przemykają zdziwione i ciekawe spojrzenia, gościa który bardzo musi uważać, by nie uchybić etykiecie w kraju, w którym każdy gest ma znaczenie.
Czy ta wędrówka pozwoliła mu poznać Japonię i Japończyków czy też nadal pozostali dla niego zagadką?