Ta książka zrobiła w Sandomierzu więcej zamieszania, niż "Ojciec Mateusz”. Miasto obraziło się na autora twierdząc, że pokazał je w krzywym zwierciadle. Niesłusznie. "Ziarno prawdy” to bowiem nie tylko dobry kryminał, ale też znakomicie napisana powieść obyczajowa z wątkami historycznymi. Po której aż się prosi, żeby pojechać do Sandomierza i pójść tropem prokuratora Szackiego.
W na pozór leniwym i łagodnym miasteczku nikt nie jest tym, kim wydaje się być. Na jaw wychodzą kolejne wstydliwe sekrety. Ludzie pokazują swoje drugie oblicze: mściwe, podstępne, groźne. Odżywają dawne uprzedzenia i przesądy, kolejne zbrodnie ujawniają głęboko zakorzeniony antysemityzm.
"Ziarno prawdy” jest mroczne i tak samo mroczny i pełen tajemnic jest w nim Sandomierz. Ale właśnie dzięki temu jest intrygujący, chce się zajrzeć w jego ciemne zakamarki. Jednak – co wyraźnie podkreśla autor – jest to również jedno z najpiękniejszych miejsc w Polsce, niedoceniane przez turystów. Miłoszewski w mistrzowski i niebanalny sposób pokazał jego oblicze. Świetny język, wątki historyczne i dbałość o dokumentalne detale podnoszą wartość książki. To już nie tylko kryminał, ale też świetna powieść obyczajowa, a nawet rodzaj historycznego przewodnika po mieście.
Jeśli ktoś zna Sandomierz, zapewne z przyjemnością skonfrontuje swój obraz miasta z tym z "Ziarna prawdy”. Jeśli ktoś w Sandomierzu nigdy nie był, niech bierze książkę i rusza na jego poznanie. To nie będzie podróż łatwa, lekka i przyjemna, ale – zaręczam – niezwykle inspirująca.