• W piątek, 31 marca, prapremiera spektaklu na podstawie twoich reportaży. Zanim opowiemy o niektórych, powiedz skąd w tobie tyle pasji dla reportażu. I takie wyczulenie na losy ludzi?
- Pomijając cechy charakterologiczne i ciekawość świata, które powinien mieć dziennikarz i reporter, praca dziennikarza newsowego w Gazecie Wyborczej pozostawiała we mnie poczucie niedosytu. Czułem, że są tematy, gdzie trzeba wejść głębiej - i reportaż dał mi taką szansę, żeby dotknąć istoty rzeczy, zbliżyć się do bohatera i zrozumieć go.
• Pamiętasz ten pierwszy reportaż?
- To był tekst, który ukazał się w 2002 roku. Reportaż o chłopaku, który nieoczekiwanie odkrył u siebie dar wizji.
• Skąd wynalazłeś bohatera?
- Pisałem pracę magisterską o życiu codziennym w Lublinie podczas okupacji austrowęgierskiej. Wertowałem stare gazety, w których było sporo ciekawych informacji. Zupełnie przypadkowo trafiłem na historię z 1928 roku, z Zamościa. Oto pewnej nocy pomocnik kowala wstąpił na rzeźbę Matki Boskiej i zaczął wygłaszać kazania do ludzi.
• Jaki był efekt kazań?
- Chłopak uzyskał gigantyczny poklask. Do Michalowa zaczęli przyjeżdżać ludzie z całej Polski. A gazety warszawskie pisały, że objawił się nowy św. Franciszek. Zelektryzowała mnie ta historia. Postanowiłem sprawdzić co z niej zostało i pojechałem tam.
• Co znalazłeś?
- Szukałem krzyża, który postawili mu uczestnicy zgromadzeń. Krzyża na pamiątkę wniebowstąpienia Michałka. Udało mi się go znaleźć. Stał zapomniany w jakiś chaszczach. Coś po Michałku więc zostało, mimo że lokalny biskup uważał, że to jest zwykły szarlatan.
• Był szarlatanem?
- Owszem. Doszło do zatrzymania Michałka przez policję. Znaleziono dowód. Kiedy nocą Michałek przemawiał, chatę, w której mieszkał rozświetlała łuna. Kiedy policja przeszukała budynek, znalazła latarki. Ojciec Michałka świecił, kiedy syn wygłaszał kazania. A biznes polegał na tym, że zarabiali na sprzedaży zdjęć Michałka, dewocjonaliów. W trakcie zbierania materiału znalazłem grób bohatera mojego reportażu, a nawet odnalazłem jego krewną. Temat tak mnie zafrapował, że chciałem nawet napisać drugi reportaż, bo w okolicy pojawiło się kilku nowych Michałków, ale ówczesny szef Wacław Biały stwierdził, że nie będziemy tyle o wariacie pisać.