ProRegres 2020 to całkiem udana i zabawna wystawa, która nie powinna przejść niezauważona. Galeria Piękno Panie (tym razem wirtualnie) wprowadza nią na Stare Miasto powiew świeżego powietrza i rozwiewa chmurę unoszącą się znad grillowanej kiełbasy.
Na galerię Piękno Panie zwróciłem uwagę rok temu za sprawą „Burleski” Agnieszki Kossowskiej, która na ospałe Stare Miasto wniosła ożywczy powiew bezwstydu. Nie była to wystawa wybitna, ale na tyle dobra i niegrzeczna, że pamiętam ją do dziś. Teraz galeria przygotowała żartobliwą wystawę ProRegres 2020, która pokazuje wczesne prace (dziecięce rysunki i próby licealno-studenckie) Mariusza Tarkawiana, Pawła Bajewa, Ireny Nawrot, Rafała Ereta, Roberta Kuśmirowskiego, Sławomira Tomana, Jarosława Koziary, Jakuba Ciężkiego, Katarzyny Hołda, Pawła Korbusa, Marty Góźdź, Marty Zgierskiej, Mirosława Jurczuka, Kamila Stańczaka i Tomka Bielaka, a będzie ich podobno jeszcze więcej. Prace będą ukazywały się na Facebooku galerii przez najbliższe dwa tygodnie, a z czasem doczekają się może tradycyjnej wystawy.
Artysta uchodzi za osobę wrażliwą. I rzeczywiście, zazwyczaj jest to osoba przewrażliwiona na swoim punkcie, egocentryczna, trawiona silną potrzebą twórczą i niemocą, przy tym często niesympatyczna i przekonana o wyjątkowości swoich przemyśleń albo doświadczeń. Wystarczy pójść na byle wernisaż i posłuchać artystów, żeby nabrać do nich dużego dystansu. Chcąc nadać swojej twórczości głębokiego sensu, często ubierają ją w słowa, o których mają bardzo pobieżne pojęcie albo w ogóle ich nie rozumieją, przez co wiele wystaw budzi w publiczności niemałe zakłopotanie.
ProRegres 2020 też nie jest wolna od artystycznego bełkotu. Nie ma sensu zbytnio znęcać się nad twórcami (m.in. dlatego wolałem nie słuchać spotkania online, którego zapis dostępny jest na stronie galerii), ale opisy, które niektórzy z nich przygotowali do własnych prac, są często nie do zniesienia. Z jednej strony mamy tam zabawne, szczere, kiczowate prace, po których nikt nie będzie przecież oceniał ich obecnej twórczości, a z drugiej często pretensjonalne odwołania do zjawisk społecznych albo terminologii z zakresu historii sztuki. Przoduje w tym niestety Katarzyna Hołda, która przesłała jedne z ciekawszych prac na wystawie, m.in. nastoletnią scenę alkoholową, która ma w sobie dużo uroku.
Mnie do gustu najbardziej przypadły rysunki z dzieciństwa. W przeciwieństwie do sztuki, jest to czysta ekspresja, szczera twórczość pozbawiona techniki i tzw. oryginalności, za to naładowana silnym ładunkiem emocjonalnym, pierwotna i podobna u wszystkich ludzi. Bardzo wczesne rysunki Bajewa i Tarkawiana nie różnią się od dziecięcej twórczości każdego z nas. W tym sensie wystawa dowodzi nieoczywistej prawdy, że artysta to też człowiek, a pod jego czy jej napuszoną skorupą również kryje się żywa osoba.
Długo zastanawiałem się, co dokładnie znaczy tytuł wystawy. Być może odnosi się właśnie do ewolucji od tzw. duszy artystycznej do artysty. Gdyby tak było, uznałbym, że ProRegres 2020 to ważna i często gorzka opowieść o kompromisach, na które musi iść twórca – za cenę edukacji artystycznej, doskonalenia się w technice i możliwości wystawiania swoich prac, traci autentyczność ekspresji, a czasem również kontakt z rzeczywistością. Z drugiej strony może być tak, że ProRegres 2020 to bezsensowna zbitka słów, która tylko udaje, że cokolwiek znaczy – wtedy zawieszam sąd.
Tak czy inaczej, to całkiem udana i zabawna wystawa, która nie powinna przejść niezauważona. Przede wszystkim czekam jednak na czas, kiedy będziemy mogli wreszcie zobaczyć pokazywane na niej prace na żywo w galerii Piękno Panie przy Jezuickiej.
Stare Miasto w Lublinie jest niestety zasnute miazmatami nudy, które unoszą się ze słabych festiwali – niby kulturalnych, a tak naprawdę kulinarno-alkoholowych albo targów tandety. Wsad tych wydarzeń wchodzi jedną dziurką, a wychodzi drugą i nie pozostawia po sobie większego śladu, może poza stertami śmieci i kacem. Piękno Panie należy do tych chlubnych wyjątków, które wprowadzają tam powiew świeżego powietrza i rozwiewają chmurę unoszącą się znad grillowanej kiełbasy.
Dużo mówi się o stawianiu w Lublinie na kulturę, ale zazwyczaj rozumie się przez to nieciekawe imprezy masowe. Skoro nikt tam nie mieszka, to dlaczego nie zamienić całego Starego Miasta w kolonię artystyczną, nie oddać pustostanów na tanie pracownie i obskurne galeryjki (nie sklepy z biżuterią, tylko galerie sztuki)? Jedni tworzyliby gnioty, inni rzeczy naprawdę ciekawe, ale wreszcie wróciłoby tam życie. Takie Stare Miasto byłoby znacznie ciekawszą atrakcją niż dwie czy trzy renesansowe rudery i upiorne festiwale, które kosztują fortunę, a nie przynoszą praktycznie żadnego pożytku.