Rozmowa z Krzysztofem Szewczykiem, trenerem koszykarek Polskiego Cukru AZS UMCS Lublin
- Jakie uczucia w panu dominują po pierwszych miesiącach tego sezonu – niezadowolenie czy zaniepokojenie?
– Oczywiście, jestem niezadowolony z tego co prezentujemy. Nie ma innej możliwości, aby było inaczej. Jesteśmy rozczarowani, ale pamiętajmy, że to dopiero początek sezonu. Nastąpią zmiany w składzie i zespół musi zacząć grać lepiej. Druga runda Orlen Basket Ligi powinna wyglądać dla nas już bardziej obiecująco.
- Czyli nie ma w panu niepokoju?
– Byłbym zaniepokojony, gdybyśmy grali w pełnym składzie i przegrywali. Cały czas dokuczają nam jednak urazy. Nie trafiliśmy też z dwoma transferami i jesteśmy w trakcie wymiany zawodniczek. Mam nadzieję, że już w niedzielnym meczu z Polonią Warszawa w mojej ekipie zobaczymy nowe twarze.
- Kto odpowiada za transfery w Polskim Cukrze AZS UMCS Lublin?
– Omawiamy je zazwyczaj w gronie wszystkich osób związanych z drużyną. Od prezesa dostaliśmy wolną rękę w tworzeniu zespołu. Mamy swój budżet do wydania i w tych realiach się obracamy. Tak to przebiega od wielu lat.
- Gdyby Channon Fluker przyjechała do Lublina odpowiednio przygotowana, to byłaby to dobra zawodniczka?
– Mieliśmy z nią umowę, że przyjedzie do Lublina przygotowana. Tak się nie stało. W meczach jeszcze jakoś grała, ale w treningach nie była w stanie w pełni uczestniczyć właśnie z powodu braku odpowiedniego przygotowania do sezonu. Zresztą ona też w Polsce nie czuła się zbyt dobrze, więc to była decyzja obu stron.
- Reka Bernath już nie zagra w Polskim Cukrze AZS UMCS Lublin?
– Nie przewidujemy takiej sytuacji. Z Reką Bernath sytuacja była inna niż z Fluker. Pod koniec poprzedniego sezonu Ornella Bankole odniosła kontuzję. Mieliśmy opinie lekarzy hiszpańskich, francuskich czy polskich, którzy mówili, że jej uraz pozwoli w miarę szybko wrócić do gry. Okazało się jednak, że jest inaczej. Byliśmy zmuszeni znaleźć nową koszykarkę w jej miejsce. Reka okazała się dostępna, ale jej pobyt w Lublinie okazał się pechowy od samego początku. Już w pierwszym turnieju skręciła nogę, co wybiło ją z rytmu i nie była w stanie już wrócić do formy.
- Czytałem ostatnio wywiad, w którym Jose Aragonesem, trener Zagłębia Sosnowiec, skarżył się na to, że w trakcie meczów Orlen Basket Ligi więcej musi zastanawiać się nad obowiązującymi w rozgrywkach przepisami niż nad prowadzeniem zespołu. Pan też tak ma?
– Nie jest to łatwe, ale nie ma sensu nad tym dyskutować. Czasami człowiek chciałby zrobić inne zmiany, ale musimy się po prostu pogodzić z obowiązującym stanem rzeczy. Dzięki tym przepisom polskie koszykarki otrzymują więcej szans do pokazania się na boisku.
- Jedną z nich jest Dominika Ullmann. W jej przypadku mam wrażenie, że po dobrym początku sezonu, wyraźnie spuściła z tonu. Przypomnijmy, że przecież ona została MVP spotkania o Superpuchar Polski.
– W jej przypadku liczyliśmy się z wahaniami formy. Ona gra pierwszy pełny sezon na poziomie ekstraklasy. Dajmy więc jej czas, a problemy z decyzyjnością mogą się w jej przypadku zdarzać. Dominika uczy się tej ligi, ale nie ulega wątpliwości, że to jedna z najzdolniejszych zawodniczek młodego pokolenia w Polsce.
- Poniżej oczekiwań gra także Aleksandra Zięmborska. Czy w jej przypadku problemem okazało się przemęczenie związane z zaangażowaniem w rozgrywki w koszykówce 3x3?
– Myślę, że u niej wszystko nałożyło się na siebie. Ola po zakończeniu poprzedniego sezonu praktycznie nie miała przerwy, bo od razu pojechała na kadrę 3x3. Nie przeszła więc z zespołem okresu przygotowawczego. W mistrzostwach świata w Lublinie grała już z kontuzją kostki. Obecnie jest w słabszej formie, ale ona ma już określoną klasę. Dojdzie więc także do właściwej dyspozycji. Zresztą w ostatnich meczach prezentowała się już znacznie lepiej.
- Można powiedzieć, że dobrze, że w Orlen Basket Lidze jest faza play-off. Tak naprawdę chyba nie jest ważne, które miejsce zajmie się w sezonie zasadniczym? No, może poza tym, żeby w pierwszej rundzie nie trafić na KGHM BC Polkowice...
– Play-off to najważniejszy moment sezonu. W tamtym roku byliśmy w lidze zresztą w podobnej sytuacji. Jesteśmy cierpliwi i spokojnie przygotowujemy się do kolejnych spotkań w sposób najlepszy z możliwych. Myślę, że każda z drużyn uczestniczących w europejskich pucharach przeżywa pewne problemy.
- O co jeszcze gracie w tym sezonie Euroligi?
– Przed sezonem powiedziałem w klubie, że naszym celem jest wygranie pojedynczych spotkań. Chcemy o to bić się w każdym meczu. Często brakuje nam jednak odpowiedniej rotacji. Na tym poziomie wystarczy 5 czy 6 minut przestoju i rywal nam odjeżdża. W Eurolidze poziom jest dwa razy wyższy niż w EuroCup, w którym rywalizowaliśmy w poprzednich sezonach.
- Ale po takim meczu jak ten z LDLC ASVEL chyba było ciężko zasnąć? Wygrana była o włos, a dokładniej o punkt.
– Byliśmy blisko pokonania klasowego zespołu. Ale ta sytuacja pokazuje jak ciężko gra się w Eurolidze. W ostatniej akcji popełniliśmy błąd i nie sfaulowaliśmy rywalki w końcówce meczu, kiedy mieliśmy do wykorzystania jeszcze jeden faul. Na tym poziomie taki błąd kosztuje zwycięstwo.
- W środę o godz. 20 w hali MOSiR im. Zdzisława Niedzieli gracie z Berettą Familia Schio i wychodzi mi na to, że to może być jedno z tych spotkań, które właśnie można rozstrzygnąć na swoją korzyść.
– Na pewno chcemy wygrać jeszcze jakieś domowe spotkanie. Naszymi rywalami będą Schio, Walencja, Miszkolc oraz Lyon. Wróci Emily Kalenik, pojawią się nowe zawodniczki, to wszystko poszerzy rotację. Na poziomie Euroligi to ma olbrzymie znaczenie.
- To na koniec – czy warto było pchać się do tej Euroligi?
– Na to można spojrzeć z dwóch perspektyw. Ze strony mentalnej dla zespołu jest to trudna sytuacja. Nie ma w końcu możliwości wygrywania co tydzień, a czasami nawet wyrównana rywalizacja z niektórymi ekipami jest bardzo trudna. Z drugiej strony taka szansa już może się nigdy nie powtórzyć. Bez gry w Eurolidze kibice nie mieliby okazji obejrzeć najlepszych zespołów w Europie.