– Nie będę oszukiwał – pracuję już kilkanaście lat w koszykówce żeńskiej i to jest zespół, który stworzył najlepszą atmosferę – ROZMOWA z Krzysztofem Szewczykiem, trenerem Pszczółki Polski Cukier AZS UMCS Lublin
- Jesteście na takim etapie, kiedy nie trzeba już zespołu szczególnie motywować do gry, bo cel jest jasny.
– Oczywiście. Nie ma co się oszukiwać, jesteśmy w finale i gramy o złoto. Motywować zespołu nie trzeba, bo każdy wie, jaka jest stawka.
- W trakcie sezonu niejednokrotnie mówił pan o tym, że drużyna gra powyżej swojego potencjału. Może jednak trochę nie docenił pan swoich podopiecznych?
– Myślę, że nie. Powiem tak, żadna z tych dziewczyn nie była w zeszłym sezonie nawet w "czwórce". Zakontraktowaliśmy zawodniczki, które nie były nawet w play-offach, a jak już były w pierwszej rundzie tam, gdzie grały, to odpadały. Czy to w Lublinie, czy we Włoszech, czy w Hiszpanii. Zrobiliśmy dobry skauting, stworzyliśmy drużynę. Myślę, że potencjały Polkowic, Gdyni, Gorzowa czy Bydgoszczy są większe od naszego zespołu, ale to nie jest wszystko, bo my stworzyliśmy drużynę. To gdzieś się zazębiło i zadziałało.
- Patrząc na krótką rozmowę przed treningiem, ale też to, jak dziewczyny się ze sobą dogadują na parkiecie, można powiedzieć, że atmosfera w zespole jest bardzo dobra.
– Nie będę oszukiwał – pracuję już kilkanaście lat w koszykówce żeńskiej i to jest zespół, który stworzył najlepszą atmosferę. W zeszłym roku już mieliśmy bardzo dobrą atmosferę i zastanawialiśmy się, czy da się to powtórzyć. Myślę, że w tym sezonie powtórzyliśmy to nawet z nawiązką. Tak dobrego wspierania się wśród dziewczyn i takiej energii tutaj w Lublinie na pewno jeszcze nie było.
- Rozmawialiśmy po pierwszym meczu play-off z VBW Arką Gdynia w Lublinie. Wtedy trener mówił o dobrej defensywie, która zatrzymała rywalki przed granicą 60 punktów. Spotkanie numer "trzy" (wygrane przez "Pszczółki" 102:96 po dwóch dogrywkach – dop. red.) miało już inny przebieg. Co się zmieniło?
– Gdybyśmy odjęli punkty z tych dogrywek, to wynik był po 78 punktów. To też nie jest spektakularnie wysoki rezultat. Wiedzieliśmy, że w Gdyni będzie ciężko powtórzyć to, co robiliśmy wcześniej. Szczególnie zagrać w obronie tylko na ponad 50 punktów. To się potwierdziło. Gdybyśmy nie stracili chwilowo koncentracji i kontroli nad spotkaniem pod koniec trzeciej kwarty, ten dobry rezultat udałoby się prawdopodobnie dowieźć wcześniej.
- Pierwsze dwa mecze finału rozegracie w hali zespołu BC Polkowice. To jest dla was duża niedogodność?
– Myślę, że nie. Ta drużyna pokazała już, że na wyjazdach też potrafi grać. Graliśmy ciężkie mecze w Villeneuve, potrafiliśmy wygrać teraz w Gdyni. Wiadomo, że lepiej się gra u siebie, ale to nie jest tak, że jedziemy na wyjazd i jesteśmy 20 procent słabsi. Z tym zespołem tak nie jest.
- Zostaje pan w Lublinie na przyszły sezon?
– Rozmawiamy na ten temat.
- Kogo by pan widział w tej drużynie na przyszły sezon?
– Ciężko powiedzieć, skoro mnie tam jeszcze nie ma.
- Chciałby pan zostać w Lublinie?
– Na pewno tak.
- "Pszczółki" stać na zdobycie złota?
– Oczywiście, że tak. Jesteśmy w finale, to wszystko rozstrzygnie się w ciągu kilku spotkań. W sezonie zasadniczym pokazaliśmy, że jesteśmy w stanie grać z Polkowicami dobre zawody. Nie jest to zespół, którego musimy się bać. Polkowice w dalszym ciągu są faworytem, ale my też mamy swoje atuty. Sezon regularny pokazał, że mamy z nimi szanse.