Ewa K. miała zdefraudować ponad 200 tys. zł z gminnej kasy. Z akt sprawy wynika, że podkradała pieniądze przez sześć lat. Była księgowa nie przyznaje się do winy
– Kiedy sprawa wyszła na jaw pani Ewa przyszła do mnie z płaczem. Mówiła, że nie wie, jak to się stało. Może popełniła jakiś błąd. Nie pozostało mi nic innego, jak zwolnić ją dyscyplinarnie – wspomina Władysław Mika, wójt gminy Wola Mysłowska (pow. łukowski).
Ewa K. przez wiele lat pracowała w tamtejszym urzędzie gminy. Miała opinię sumiennego i fachowego pracownika. Przełożeni powierzali jej więc coraz poważniejsze obowiązki. W ostatnich latach swojej pracy zajmowała się głównie rozliczaniem płac urzędników i nauczycieli. Odpowiadała też za księgowość Pracowniczej Kasy Zapomogowo Pożyczkowej.
Z akt sprawy wynika, że w latach 2007-2013 kobieta wykorzystywała swoje stanowisko, by regularnie wyłudzać pieniądze. W końcu pracownicy urzędu zaczęli podejrzewać, że księgowa oszukuje.
– Poinformowali mnie o sprawie, więc powołałem wewnętrzną komisję – opowiada Władysław Mika. – Okazało się, że księgowa jedne świadczenia zaniżała, a inne zawyżała. Robiła to na tyle sprytnie, że chociaż gmina była regularnie kontrolowana, to przez lata nikt żadnych nieprawidłowości nie wykrył.
Wójt zawiadomił śledczych. Postępowanie trwało trzy lata. Prowadzący je policjanci doliczyli się setek podejrzanych przelewów. Księgowa mogła oszukiwać, bo od 2003 r. miała pełną kontrolę nad finansami Pracowniczej Kasy Zapomogowo Pożyczkowej. Nikt jej nie nadzorował.
Według biegłego, który badał sprawę, księgowa wpisywała pracownikom fikcyjne dodatki do pensji, np. wiejski czy mieszkaniowy. Nadwyżki przelewała na rachunek pracownika w kasie zapomogowej jako spłatę fikcyjnej pożyczki. Później wypłacała pieniądze z rachunku kasy.
Ewa K. miała również zaniżać wkłady członkowskie do kasy zapomogowej. Potrącała pieniądze z wypłat dla nauczycieli i nagminnie udzielała fikcyjnych pożyczek z PKZP. Dzięki temu udało się jej zdefraudować ponad 220 tys. zł – dowodzi prokuratura.
Była księgowa obecnie nie pracuje. Jest na rencie. Podczas śledztwa zaprzeczała wszelkim oskarżeniom.
– Nie przyznaję się do zarzutów – powtórzyła wczoraj przed sądem, po czym odmówiła składania wyjaśnień.
Ewie K. grozi do 5 lat więzienia. Sprawa wróci na wokandę Sądu Okręgowego w Lublinie na początku marca.