Krzysztof P. przyznał dziś w sądzie , że wykopał dół i wrzucił do niego zwłoki Pawła Marzędy. Potem zacierał ślady zbrodni. Ale zaprzecza, że zabił.
Przez cały dzisiejszy proces Krzysztof P. musiał patrzeć na fotografię zamordowanego, którą trzymała rodzina Pawła Marzędy. Od razu zapowiedział, że nie będzie opowiadał o zabójstwie. Potwierdzał tylko to, co mówił wcześniej w prokuraturze.
Traktowałem Pawła jak brata
I utrzymywał, ze Pawła Marzędę zabił młotkiem ich wspólny kolega - Paweł G., który chciał w ten sposób wyeliminować zdolnego elektronika z rynku. Doszło do tego w budowanym przez Marzędę warsztacie.
Krzysztof P. przekonywał, że był tak zszokowany i przestraszony zbrodnią, że wykonywał wszystkie polecenia Pawła G. Zawiózł zwłoki zamordowanego do lasu. A tam - zapewniał - spotkał Roberta W., kolejnego wspólnego znajomego.
Oskarżony przyznał, że sam wykopał "grób”. I według jego wersji, to spotkany w lesie kompan pomógł mu wrzucić zwłoki do dołu.
Potem oskarżony zakopał ciało. A na przekopanej ziemi posadził drzewko i wrócił do warsztatu, żeby usunąć ślady krwi. Następnego dnia wyprowadził samochód Marzędy do Lublina, a jego rodzinie wmawiał, że Paweł pojechał do klienta.
Prokuratura przesłuchiwała Krzysztofa P. kilkanaście razy. Na podstawie jego relacji sąd aresztował obciążonych przez niego Pawła G. i Roberta W. Prokuratura postawiła im zarzut udziału w morderstwie.
Jednak pod koniec ub. roku, po ponad półtora roku w areszcie, mężczyźni wyszli na wolność. Prokuratura uznała, że Krzysztof P. kłamał. Formalnie nadal są podejrzani i śledztwo w ich sprawie jeszcze trwa.