48 zł zasiłku rodzinnego co miesiąc - tyle musi wystarczyć na przeżycie pani Annie i jej 11-miesięcznej córeczce.
- Nigdy nikogo o nic nie prosiłam. Teraz muszę błagać o kromkę chleba, ubranka dla mojej Amelki, środki higieniczne -mówi ze łzami w oczach pani Ania. 23-letnia kobieta i jej córeczka mieszkają we wsi Polanówka pod Lublinem na kilkunastu metrach kwadratowych - razem z rodzicami i czwórką rodzeństwa pani Anny. Wszyscy do dyspozycji mają jeden pokój i kuchnię. - Jest ciasno, nie ma bieżącej wody, z trudem wiążemy koniec z końcem - wyznaje kobieta.
Z domownikami nie układa jej się najlepiej, często dochodzi do kłótni. - Nie mam pracy, nie mogę dokładać się do rachunków i zakupów, więc nie są zadowoleni - tłumaczy młoda mama.
Przed narodzinami dziecka pani Anna była kasjerką (na okres próbny) w jednym z lubelskich supermarketów. Gdy okazało się, że jest w ciąży nie przedłużono z nią umowy. - Chciałabym wrócić do pracy, bo potrzebuję pieniędzy, ale na zatrudnienie kobiety z dzieckiem nikt nie chce się zgodzić. Już kilka razy zdążyłam się o tym przekonać - twierdzi. - Poza tym nie mam z kim zostawić małej. Moi rodzice i rodzeństwo nie chcą się nią zajmować - dodaje.
Na ojcu dziecka też nie mogła polegać. Na początku było pięknie. Potem zaczął pić, a kiedy Amelka przyszła na świat... zniknął. Pani Anna od miesięcy walczy z byłym partnerem o alimenty. Na życie dla siebie i córki ma zaledwie 48 zł miesięcznie.
- Chleb biorę na kreskę. Gdyby nie wyrozumiały sprzedawca już dawno nie byłoby nas na tym świecie - żali się kobieta. -Amelka nie wie, co to jogurty, kaszki dla dzieci, słodycze. Jedyne czym mogę ją nakarmić to mleko, ziemniaczana zupa i kromka chleba, często nawet bez masła - mówi.
Dziewczynka często się przeziębia, choruje na gardło. Od tygodni bardzo kaszle. Mama próbuję ją leczyć domowymi sposobami. Do lekarza nie może pojechać, bo nie ma za co - 4 zł na bilet to dla pani Anny majątek.
- Nie mam ani grosza. Piechotą nie mogę pójść, bo mała jeszcze bardziej by się rozchorowała - tłumaczy.
Jakiś czas temu kobieta wzięła w banku 600 zł pożyczki. Pieniądze szybko się rozeszły - na jedzenie, pieluchy, domowe rachunki. Początkowo spłacała dług w niewielkich ratach, teraz nie ma z czego, narosły jej odsetki. - Kocham moją córeczkę i chce dla niej jak najlepiej, ale czasem myślę, że może lepiej byłoby gdyby się nie urodziła. Nie musiałaby chodzić głodna, żyć w takiej biedzie - płacze pani Anna. - Będę wdzięczna za każdą pomoc, chętnie podejmę się każdej pracy. Proszę pomóżcie odmienić nasz los.