Największa w regionie hurtownia taniej odzieży w Świdniku zwalnia wszystkich pracowników. Jej upadek może pociągnąć za sobą małe sklepy. Wszystko przez ostrzejsze przepisy
A groźba zamknięcia działającej od 12 lat hurtowni jest realna. 55 pracowników firmy właśnie otrzymało wypowiedzenia. Umowy wygasną w marcu. Właściciel "Galanta” zaopatruje aż 1,5 tys. sklepów w regionie. Tak jak koledzy z branży ma kłopoty finansowe, bo poprzedni rząd zmienił przepisy. Według Kowalskiego importowanie ubrań sortowanych w Niemczech już się nie opłaca. Poza tym wygasa dotychczasowe zezwolenie. Na dodatek, w wyniku weryfikacji dokumentów przywozowych, celnicy przyłożyli domiary za trzy lata wstecz, w sumie na 1 mln zł. W efekcie hurtownia jest bliska bankructwa.
- Już miałem ofertę wynajęcia hal na dyskotekę, ale mam nadzieję, że się jeszcze obronię, że do tego nie dojdzie. Nie poddam się łatwo - zapowiada Kowalski.
"W tych sklepach są rzeczy, które nam odpowiadają. Za 50 zł możemy ubrać tu całą rodzinę. Na inne nie stać większości z nas: nie tylko emerytów i bezrobotnych. Dla nas to ratunek. To nie jest konkurencja dla fabryk, ani sklepów z odzieżą. Nie zamykajcie nam naszych sklepów”.
Listę z takim nagłówkiem i deklaracją zbierania podpisów na znak protestu przyniosły do jednego z lubelskich sklepów z używaną odzieżą stałe klientki. Są wśród nich nie tylko osoby źle sytuowane. Także zamożne i szykowne, ale oszczędne. Tu za niewielkie pieniądze mogą kupić markowy ciuch czy gustowny dodatek.
- Ale to się już kończy. Właśnie wróciłam z hurtowni w Wierzchowiskach. Też ciągnie na resztkach. Towar jest coraz gorszy i droższy. Jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie zwijać interes - ocenia Jadwiga Mączka, właścicielka jednego z 300 lubelskich szmateksów. Ubierają się u niej studentki, urzędniczki, a nawet lekarki.
W Sawinie niedaleko Chełma jeszcze niedawno było pięć lumpeksów. Zostały tylko trzy. - Martwię się o przyszłość - mówi Barbara Jasińska, właścicielka jednego z nich. Handluje od 5 lat i widzi, jaka jest na wsi bieda. Klientki nierzadko proszą o odłożenie wybranego ciuszka do czasu, aż babcia dostanie rentę.
- Sami doszliśmy do tego, co mamy. Państwo nie dało nam tej pracy,
a nam ją zabiera. Transport, hurtownie, sklepy to praca dla armii ludzi. Klienci też stracą. Jak zabraknie tanich sklepów, to w innych ceny pójdą
w górę - mówi Adam Nieckoś z Zamościa.
W jego mieście też jest blisko 300 ciuchlandów.
I choć mają wielu klientów, ich właściciele drżą
o przyszłość.