Batony i chipsy. Po takie przekąski najchętniej sięgają nasze dzieci. I tyją. Wczoraj lubelski kurator oświaty zaapelował, aby szkolne sklepiki sprzedawały wyłącznie zdrową żywność.
- W jednej ze szkół do pielęgniarki zgłosił się 9-latek z bólem brzucha - mówi Krzysztof Babisz, lubelski kurator oświaty. - Okazało się, że zamiast śniadania zjadł dwie paczki chipsów i popił je wodą z kranu. Szkoły, owszem, organizują różne akcje prozdrowotne, ale to tylko teoria. Bo w sklepikach sprzedają niezdrowe jedzenie.
Kurator przejął się opinią jednego z dietetyków, że paczka chipsów, która nie zaszkodzi dorosłemu, dla dziecka ważącego 20-30 kg jest trucizną. - Stąd mój apel do szkół, aby ograniczyły uczniom dostęp do niezdrowych przekąsek.
Kuratorowi wtóruje Bernadeta Kornas, kierownik oddziału oświaty zdrowotnej lubelskiego sanepidu: Chipsy i batony to bomby kaloryczne. Kto często je jada, szybko tyje, a co za tym idzie, staje się podatny na choroby układu krążenia, cukrzycę.
W Gimnazjum nr 18 w Lublinie żywność typu fast-food jest jedną z częściej wybieranych przez uczniów.
- Wiemy o tym, dlatego chcemy dać dzieciom możliwość wyboru - mówi Małgorzata Dziewulska-Tryl, wicedyrektor szkoły. - Ustawiliśmy automat, w którym zamiast batonów są jogurty i chrupkie pieczywo.
W ZSO nr 3 w Chełmie uczniowie mogą kupić w szkolnym sklepiku m.in. owoce i... marchewki. - To bardzo dobry pomysł - chwali trzecioklasista Marcin Nestorowicz. - Sam często kupuję tu owoce.
Według opublikowanego w poniedziałek raportu lubelskiego Urzędu Statystycznego, tylko w ubiegłym roku blisko 7 tysięcy dzieci z Lubelszczyzny zakwalifikowano do leczenia z powodu otyłości. Najwięcej, bo ponad 2,3 tys., w regionie chełmsko-zamojskim.
(tom, pab)