Sadownicy rozpaczają. Bo nie dość, że ceny jabłek są wyjątkowo niskie i nie ma ich kto zbierać, to kłopoty są także z eksportem.
Zarobi na owocach niewiele, bo fortunę wydał już na opryski, nawozy i paliwa. Mimo to, wysupłałby jeszcze co nieco na zatrudnienie ludzi do zrywania owoców, ale z tym też jest problem. Tylko w jego wsi potrzeba do pracy 50 osób. Miejscowi liczyli na wsparcie zza Buga.
Nie nadeszło, bo zbieracze ze Wschodu mają problemy z uzyskaniem wiz. Polscy sadownicy prosili MSZ o uproszczenie procedur, ale odpowiedzi się nie doczekali. Jakby tego było mało, są też problemy z eksportem naszych owoców, bo żelazna kurtyna na Bugu ogranicza handel ze wschodem.
- Rzeczywiście trudno jest sprzedać nasze jabłka na Białoruś - przyznaje Michał Jakubiuk z Zrzeszenia Producentów Owoców i Warzyw "SAD-POL” w Polubiczach (gm. Wisznice). - Dotąd ograniczało to bardzo wysokie cło. Teraz Rosjanie wyśrubowali normy fitosanitarne. Podobno w naszych owocach jest za dużo środków ochrony roślin.
Okazuje się jednak, że polskie jabłka trafiają do naszych wschodnich sąsiadów, tyle że poprzez czeskich i słowackich pośredników. I to oni na tym interesie zarabiają najwięcej.
Dlaczego tak się dzieje? - Musimy chronić nasz obszar celny - tłumaczy Paweł Łatuszka, kończący swoją misję ambasador Białorusi w Polsce. - W ciągu ośmiu miesięcy kupiliśmy waszych jabłek za 20 mln dolarów, choć pod względem rolnictwa jesteśmy samowystarczalni.