Centrala sieci zakazała prowadzącemu Żabkę w Lublinie wywieszania zdjęć złodziei. To był jeden ze sposobów na walkę z plagą kradzieży. Inne to np. zaklejanie lodówki na lody taśmą. Właściciele małych sklepów w Lublinie jak tylko mogą bronią się przed złodziejami. – Dziewczyna ukradła dwa batoniki. Policjantka, która ją rewidowała, pytała ją, czy zapłaciła już poprzedni mandat – opowiada szefowa sklepu koło Bramy Krakowskiej.
Żabka przy ul. Narutowicza wywieszała zdjęcia złodziei sklepowych – pisaliśmy o tym niedawno. Zdesperowany właściciel sklepu mówił nam, że nie znalazł lepszego sposobu, że zdjęcie na jakiś czas pomaga.
Sieć po nagłośnieniu przez nas sprawy poprosiła o usunięcie zdjęć ze sklepowej witryny.
Biuro Prasowe Żabka Polska: - Sklepy Żabka są prowadzone przez ponad 4,8 tys. franczyzobiorców, którzy niezależnie zarządzają swoimi placówkami. Zaznaczamy, że zdjęcia z monitoringu, przedstawiające klientów sklepu, zostały zamieszczone w lubelskiej placówce bez naszej wiedzy i zgody. Po ukazaniu się artykułu niezwłocznie skontaktowaliśmy się z franczyzobiorcą w celu wyjaśnienia tej sprawy. W wyniku naszej interwencji wspomniane zdjęcia zostały usunięte.
Okazuje się, że kradzieże nie są problemem tylko tego sklepu. Do którego by nie zajrzeć, wszędzie sprzedawcy załamują ręce, mówiąc o złodziejach. Bezsilni są zwłaszcza ci z najmniejszych sklepów w Lublinie.
Peryferie miasta, sklep należący do niedużej polskiej sieci. Na tablicy ogłoszeń przyklejona kartka: „Z plecakami i reklamówkami wstęp wzbroniony”. – Co kradną? Wszystko! Wszystko może się przydać. Czy ich łapię? Oczywiście, mam przecież monitoring. Po złapaniu płacą za towar, ale my i tak wzywamy policję – mówi energiczna kasjerka.
Centrum miasta. Tutaj przy wyjściu ze sklepu wyłożone są warzywa. Zdarza się, że ktoś po prostu bierze pomidora i wychodzi. – Wszyscy kradną. I duzi, i mali, starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni. Nie wstydzą się, kiedy się ich złapie to się wypierają. Dopiero jak zobaczą nagranie z monitoringu, to się przyznają – mówi kierownik sklepu.
Każdy i wszystko
Łupem zazwyczaj padają małe rzeczy, te wyłożone przy kasach – kawy w saszetkach, batoniki, gumy do żucia. Ludzie wkładają to do kieszeni albo toreb. Większe rzeczy, jak puszki z piwem, chowają pod bluzy lub kurtki. Pod zapiętym ubraniem swobodnie mieszczą się dwie puszki piwa. Alkohol też jest często na celowniku złodziei. Tak samo jak kosmetyki.
Sprzedawcy bronią się jak mogą. Zakładają monitoring, montują w sklepach lustra, sami podają towar, lodówki z lodami są przezornie oklejone szarą taśmą, żeby nie można było niepostrzeżenie wyjąć z nich towaru, mało co wystawiają na ladę. Jak już tam musi coś stać, to tanie, drobne rzeczy - owoce, warzywa, słodycze.
Z naszych rozmów wynika, że alkohol pada łupem zazwyczaj mężczyzn. Kobiety wybierają kosmetyki i np. kawę. Zmorą jest młodzież. – Szczawiki, takie siedemnaście, osiemnaście, dziewiętnaście lat, ale i panowie, tacy pod trzydziestkę, kradną alkohol. I przygotowują się do tego – jeden pan przyszedł z teczką i ładował do niej alkohol. Jak pracowałem wcześniej w innym sklepie sieci, to tam dużo łapałem złodziei. Doszło do tego, że mi grozili, więc postanowiłem zmienić sklep – opowiada sprzedawca, a jego kolega dodaje: – Kiedyś podszedł do kasy klient z reklamówką, w środku piwo i mówi, że kupił w innym sklepie. No to ja, żeby pokazał paragon, a jak nie, to przeglądamy monitoring. Był też taki, który schował butelkę alkoholu w majtki. Kiedyś klient wszedł późno, tuż przed zamknięciem, właśnie robiłem kasę. Wziął alkohol z półki, kilka bananów i wybiegł ze sklepu. Pobiegłem za nim, ale już go nie było widać – wylicza.
Swoi kradną gdzie indziej
I jest jeszcze jedna prawidłowość, na którą zwracają uwagę sprzedawcy. Złodziejami nie są ludzie mieszkający po sąsiedzku. – Tu chodzi o honor – u siebie się nie kradnie. Raczej należy się obawiać, jak obcy wchodzą. Niech pani pójdzie na deptak, tam ekspedientki nie wyrabiają, żeby robić kebaba dla jednego klienta i patrzeć na drugiego. Tu tak nie kradną jak w pobliżu Bramy Krakowskiej – dopowiada kolejna ekspedientka.
Sklep w pobliżu Bramy Krakowskiej. Kierowniczka nie ukrywa problemu: – Proszę pani, to tragedia! Tu kradzieże są codziennie! Sama wczoraj złapałam chłopaka z czteropakiem piwa. Ukrył je pod bluzą. Prowadziłam go do wyjścia, ale wyrwał mi się. Po drodze rozbierał się z kurtki. Inny dziewczynie przy kasie wyniósł skrzynkę piwa z górnej półki. Najpierw wyjmował butelki – najpierw jedną, potem drugą i trzecią – próbował, ile da unieść. Resztę zabrał i uciekł. Kradną bezdomni i potem sprzedają rzeczy na deptaku. Wczoraj dziewczyna ukradła dwa batoniki i schowała do kurtki. Wezwaliśmy policję. Musi chyba kraść, bo policjantka, która ją rewidowała, pytała ją, czy zapłaciła już poprzedni mandat. Pytała ją też, czy jest pijana, ale ja słyszałam, jak rozmawiała przez telefon. Mówiła, że jest na kuracji mefedronem. Przychodzi tu i kradnie taki jeden chłopak, czasem z kolegami. Matka wie o tym, że kradnie, ale nic z tym nie robi. Ma dziewięć czy jedenaścioro dzieci. Mieliśmy ochroniarza, ale dwóch takich wyciągnęło go ze sklepu i chciało pobić. Nawet monitoringu się nie boją. Z tego wszystkiego znowu zaczęłam palić, bo stresu jest dużo – denerwuje się.
Kradzieże sklepowe a prawo
- Kradzież kwalifikuje się jako przestępstwo lub wykroczenie w zależności od wartości skradzionego przedmiotu. Jeśli wynosi ona do 500 zł, mówimy o wykroczeniu, które karane jest mandatem. Jeżeli wartość skradzionej rzeczy przekracza tę kwotę, wówczas mamy do czynienia z przestępstwem, za które grozi kara do 5 lat pozbawienia wolności – informuje podkomisarz Anna Kamola z Zespołu Komunikacji Społecznej KWP w Lublinie.
Policja nie gromadzi statystyk o stricte kradzieżach sklepowych. - Jeśli ta sama osoba wielokrotnie dopuszcza się kradzieży kwalifikowanej na wykroczenie, przepisy prawa dają organom ścigania możliwość pociągnięcia jej do odpowiedzialności za przestępstwo, przypisując jej tzw. czyn ciągły. Wówczas czyn taki zagrożony jest karą do 5 lat więzienia – ostrzega podkomisarz Kamola.