W marcu nad al. Witosa miała zacząć działać kamera, która rozpoznaje tablice rejestracyjne aut. Sprzęt dalej nie pracuje. Ratusz myśli nad karą dla firmy, która zamontowała kamerę. Chodzi o kilkaset tysięcy zł. B,
– System identyfikuje sylwetkę pojazdu i zapisuje jego tablicę rejestracyjną – tak w grudniu ubiegłego roku tłumaczył Grzegorz Hunicz, dyrektor Wydziału Informatyki i Telekomunikacji UM Lublin. – Dane trafiają do naszego systemu, jesteśmy w stanie ustalić, do kogo należy dany pojazd.
Dzięki temu policjanci widzieliby, czy do Lublina nie wjeżdża kradziony lub poszukiwany przez policję pojazd.
W marcu urządzenie zamontowano na wiadukcie przy al. Witosa (tuż obok ulicy Grygowej). – Miejsce wskazała nam policja, dziennie przejeżdża tędy 30 tysięcy samochodów – zaznacza Henicz – 26 marca wykonawca zaprezentował nam, jak działa kamera. Próba była wykonana po podłączeniu do przenośnego generatora – dodaje.
Po pokazie firma Sprint, która wygrała przetarg, wyłączyła kamerę. Wszystko dlatego, że do miejsca zawieszenia kamery nie doprowadzono prądu.
– Wykonawca otrzymał od nas wszelkie pełnomocnictwa, tak, aby bez pośrednictwa urzędu jak najszybciej załatwił sprawę. Okazało się jednak, że w ogóle nie radzi sobie z dotrzymaniem warunków umowy – ocenia Hunicz.
Zakład energetyczny w Lublinie, z którym Sprint powinien uzgodnić podłączenie prądu do kamery, twierdzi, że firma ma problem z bardzo prostymi czynnościami. – Chodzi o podłączenie do tzw. szafki oświetleniowej. Trzeba pociągnąć kabel od kamery i zrobić jakieś 100 metrów wykopu do sieci – wyjaśnia Krzysztof Klempka, z Lubzelu.
– Nie mogliśmy się podłączyć do pobliskiego słupa, musieliśmy przygotować projekt linii zasilającej. Jeden został odrzucony, teraz mamy już gotowy drugi – tłumaczy się Maciej Dobosz, dyrektor bydgoskiego oddziału firmy Sprint. – W ciągu dwóch tygodni powinniśmy uruchomić kamerę.
Zapewnienia firmy nie zadowalają urzędników. – Zastanawiamy się nad wymierzeniem kary umownej, jaka wynika z ustaleń z inwestorem. To może być nawet 2400 zł za dobę zwłoki – mówi dyrektor Hunicz.
Jeśli Ratusz nie przyjmie tłumaczeń wykonawcy, przedsiębiorstwo może wpłacić do miejskiej kasy nawet 500 tysięcy zł.