Czy 4-letnie dziecko zmarło, bo nie doczekało się na czas prawidłowej diagnozy w lubelskim szpitalu? Tak uważają zrozpaczeni rodzice, którzy właśnie skierowali sprawę do prokuratury. Lekarze mówią, że zrobili wszystko, co w ich mocy.
– 24 kwietnia poszłam znowu do lekarza – mówi pani Kamila. – Zmieniono antybiotyk. Nie pomogło. Wezwaliśmy lekarza. Orzekł, że może to być mononukleoza i żeby zrobić badania w szpitalu.
Trzy dni później rodzice pojechali do szpitala przy al. Kraśnickiej w Lublinie. Lekarka namówiła ich, żeby zostawili dziecko. Z relacji rodziców wynika, że lekarze podejrzewali mononukleozę. Pani Kamila mówi, że od poniedziałku stan chłopca zaczął się pogarszać. – 1 maja z Ernestem było już kiepsko. Zaczęliśmy naciskać, żeby Ernesta odwieźć do Centrum Zdrowia Dziecka. Konsultacje trwały do piątku. Dopiero tego dnia pojechaliśmy do Warszawy.
Po wykonaniu specjalistycznych badań okazało się, że dziecko zaatakował wirus cytomegalii. Ernest dostał leki, ale jego stan się pogarszał.
– Blisko tydzień w lubelskim szpitalu nie odkryto, że to cytomegalia – mówi matka chłopca. – Do centrum syn trafił już z bardzo uszkodzoną wątrobą. Lekarze z Lublina powinni nas wcześniej odesłać do innego ośrodka. Miałby przynajmniej jakąś szansę.
Rodzice złożyli skargę do prokuratury. Ich zdaniem w szpitalu przy al. Kraśnickiej doszło do poważnych zaniedbań. Tej opinii nie podziela dr Maria Ważna-Olszewska, zastępca ordynatora Oddziału Pediatrii szpitala.
– Sama przyjmowałam Ernesta do szpitala i się nim zajmowałam – mówi. – Doszło do strasznej tragedii dla rodziców, ale również dla nas. Choroba postępowała błyskawicznie, ale my zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy. To z naszej inicjatywy chłopiec został odesłany do Warszawy, gdzie jest najlepszy ośrodek gastrologiczny. Konsultowałam się ze specjalistami z Dziecięcego Szpitala Klinicznego.
W Lublinie wykonano badanie przeciwko jednemu z wirusów wywołujących mononukleozę. Wynik wyszedł negatywnie. Dlaczego nie zbadano Ernesta pod kątem cytomegalii?
– Był długi weekend – mówi dr Ważna-Olszewska. – W święta nasze laboratorium nie wykonuje takich badań, poza tym część z nich odsyłamy do sanepidu, który też wtedy był nieczynny. Nawet gdybyśmy mieli wynik wcześniej, to i tak niczego by nie zmieniło. Chłopiec był leczony objawowo, tak jak postępuje się w takich przypadkach. Na początku był w dobrym stanie, nic nie wróżyło nieszczęścia. Przebieg choroby wskazywał jednak na to, że musiał być zarażony dodatkowo innym wirusem uszkadzającym wątrobę, bądź miał obniżoną odporność.
dr Barbara Hasiec, ordynator Oddziału Dziecięcego Chorób Zakaźnych w Wojewódzkim Szpitalu im. Jana Bożego w Lublinie
W medycynie już tak jest, że ciężko chore osoby wracają do domu, a z pozoru banalna choroba kończy się śmiercią. Na to nie ma mądrych.