Prokuratura przyjrzy się postępowaniu lekarzy, którzy wypuścili do domu dziewczynę tuż po próbie samobójczej. 20-latka przyznała lekarzom, że jest pod wpływem alkoholu i dopalaczy. Powiesiła się obok szpitala.
Dwudziestolatka często trafiała do policyjnej izby zatrzymań i oddziału toksykologii. W ubiegły czwartek z objawami zatrucia przywieziono ją do lubelskiego szpitala PSK 4 przy ul. Jaczewskiego.
Przyznała lekarzom, że zażyła dopalacze (legalne używki - dop. red.) i popiła je alkoholem. Dziwnie się zachowywała. Już tam próbowała popełnić samobójstwo w łazience. Owinęła wokół szyi kabel od dzwonka. Chciała się powiesić. Powstrzymał ją personel szpitala.
20-letnia Róża K. została przewieziona do szpitala im. Jana Bożego przy ulicy Biernackiego, gdzie jest oddział toksykologii.
- To była jej już czternasta wizyta u nas - mówi Tomasz Leonkiewicz, zastępca dyrektora ds. lecznictwa. - Za każdym razem powód jej leczenia był taki sam. Alkohol w połączeniu z narkotykami lub używkami.
- Róża K. odmówiła leczenia i została zwolniona do domu - informuje Marek Zych. Wyszła ze szpitala. W piątek rano jej zwłoki znalazł portier. W torebce zmarłej znaleziono opakowanie po dopalaczach.
- Jeżeli osoba jest groźna dla siebie lub otoczenia to powinna zostać skierowana na obserwację psychiatryczną - mówi Adam Sandauer, prezes Stowarzyszenia Pacjentów Primum Non Nocere.
- Jeżeli psychiatra nie może przekonać jej do leczenia, można zastosować przymus. Lekarze w tym przypadku mieli taki obowiązek. Jeśli tego nie zrobili popełnili błąd. Zwłaszcza, że nie była to pierwsza próba samobójcza. Lekarze mogą zostać pociągnięci do odpowiedzialności karnej za nie wykonanie swoich obowiązków - dodaje Sandauer.
Dziewczyna w przeszłości kilkukrotnie próbowała popełnić samobójstwo.
Ciało kobiety trafiło do zakładu medycyny sądowej. Przeprowadzone będą badania toksykologiczne. Śledczy chcą wyjaśnić wszystkie okoliczności śmierci. Śledztwo toczy się w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci.