Prokuratura zbada wyjazd zastępcy prezydenta Lublina, która służbowym samochodem pojechała na lotnisko, skąd odleciała na urlop. Może jej grozić 3 lata więzienia.
Prokuratura nie wszczęła na razie śledztwa. – Najpierw wystąpimy do prezydenta Lublina o materiały w tej sprawie, zapewne ma już wyjaśnienia pani prezydent. Później zdecydujemy o dalszych krokach – dodaje Zych.
Fakt, że sprawą zajęli się śledczy nie wpłynie na pozycję pani prezydent w Ratuszu. – W Polsce panuje zasada domniemania niewinności i dlatego prezydent nie będzie na razie odwoływać ani odsuwać swej zastępczyni od obowiązków – informuje Iwona Blajerska, rzecznik Ratusza.
Przypomnijmy: 19 grudnia wysłana przez prezydenta w delegację do Warszawy. Zamiast do Ministerstwa Infrastruktury dojechała z mężem na lotnisko Okęcie. Stąd odleciała na urlop do Malezji. Gdy wracała z urlopu 12 stycznia wóz Ratusza odebrał ją z lotniska, ale ten kurs od razu był uznany za prywatny i na koszt Kołodziej-Wnuk.
Sprawę ujawniliśmy tydzień temu. Pani prezydent początkowo tłumaczyła, że w Malezji odbyła kilka spotkań i wiozła tam miejskie foldery więc jej "prywatny wyjazd był w pewnej mierze też służbowy”. Później poprzez rzeczniczkę przepraszała i zapewniała, że zwróci koszty obu wyjazdów wyliczone na 1100 zł.
Dzisiejszy "Kurier Lubelski” ujawnił tymczasem, że w czasie malezyjskiego urlopu pani prezydent wydzwoniła ze służbowej komórki ponad 1400 zł. Tych pieniędzy zwracać jednak nie będzie.
– Wszystko przez roaming. Nawet w trakcie urlopu pani prezydent musi odbierać służbowy telefon, w roamingu płaci się nawet za rozmowy przychodzące, a trudno wymagać od osób dzwoniących do pani prezydent, że aktualnie jest na urlopie – dodaje Blajerska.