20 minut. Tyle czasu potrzeba, żeby ewakuować rektorat Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej – najwyższy budynek w Lublinie. Dziś pracownicy uczelni i studenci ćwiczyli awaryjne wyjście.
– 15. piętro melduje się w komplecie – informuje Mirosław Urbanek, kanclerz UMCS, wyraźnie zziajany po pokonaniu 15 pięter schodami. W czasie ćwiczeń wszystkie widny zostały wyłączone.
– Proszę ustawiać się w miejscu zbiórki – krzyczy dowódca ćwiczeń.
– Ale gdzie to jest? – pyta zdezorientowana pani z 9. piętra.
– Osoby wyznaczone z danych pięter mają to wiedzieć! – odpowiada dowódca.
– Proszę za mną, idziemy pod pomnik – porządkuje koordynatorka jednego z pięter.
W ćwiczeniach mieli wziąć udział pracownicy z pięter od 8. do 16. Ale budynek opuścili wszyscy. – My ewakuowaliśmy się z 3. Ten alarm tak brzęczy, że w środku nie da się wytrzymać – tłumaczy jeden ze studentów, który akurat był w rektoracie. – To co, idziemy do Plazy? – pyta ktoś z tłumu. – Najpierw zapalmy papierosa. Zobaczymy, ile to potrwa.
– Dobrze, że nie pada – zauważa pracowniczka uczelnianej administracji. – Tylko szkoda, że nie schodziliśmy po strażackiej drabinie albo nie zjeżdżaliśmy w takich dużych rurach. Wtedy byłoby jeszcze fajniej.
Straży dziś nie było. Mundurowym nie pasowała godzina ćwiczeń. O 8 w lubelskiej straży jest przekazanie zmiany. Trzeba by więc było zostawić na kilka godzin dłużej strażaków ze zmiany wtorkowej albo zarządzić wcześniejszy początek zmiany środowej.
– Nie było takiej potrzeby, bo to ćwiczenia ewakuacji budynku a nie akcji gaśniczej – tłumaczy dowódca akcji. – Strażacy przetestują swoje działania w innym terminie. A my musimy przeprowadzać takie ćwiczenia, żeby nasi pracownicy nabrali odpowiednich nawyków. I odpowiednio reagowali w przypadku realnego zagrożenia.
Jedynie interesanci, którzy rano chcieli coś załatwić w rektoracie, nie byli zadowoleni. – Cholera, to nie mogę wjechać na górę? Co za kraj… – oburzył się starszy pan, który akurat wtedy chciał złożyć pismo w sekretariacie administracji uczelni.