Władze miasta zlikwidowały plac zabaw zbudowany przez mieszkańców przy ul. Łęczyńskiej. Urzędnicy tłumaczą, że sprzęt nie miał certyfikatów, został zamontowany bez pozwolenia i do tego w niewłaściwym miejscu.
– Mieszkańcy zrzucili się na ten plac z własnych pieniędzy, pewna pani dała ślizgawkę – mówi Ireneusz Połeć z Rady Dzielnicy Bronowice.
Urządzenia zamontowane na zielonym skwerku u zbiegu Łęczyńskiej i Chełmskiej służyły dzieciom przez kilka lat. Tak było do wczorajszego poranka, gdy na polecenie Urzędu Miasta całe wyposażenie placu zabaw zostało wywiezione.
– Urządzenia zostały zdemontowane ze względów bezpieczeństwa – wyjaśnia Olga Mazurek-Podleśna z biura prasowego w lubelskim Ratuszu. – Nie posiadały wymaganych certyfikatów i zostały ustawione na działce gminy bez zezwoleń. Po wizji lokalnej okazało się, że nie są odpowiednio zabezpieczone i na stałe zamontowane, drewno nie jest zaimpregnowane, a niektóre elementy są spróchniałe i niestabilne.
Miejscy urzędnicy tłumaczą, że korzystanie z takich urządzeń byłoby groźne dla dzieci. – W przypadku niebezpiecznego incydentu odpowiedzialność ponosi właściciel terenu czyli miasto – tłumaczy Mazurek-Podleśna. – Nie mogliśmy doprowadzić do sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia mieszkańców.
Oburzonych mieszkańców dzielnicy wcale to nie przekonuje. – Urzędnicy powinni załatwić tę sprawę inaczej – stwierdza Połeć. – Dlaczego Urząd Miasta wolał to zdemontować zamiast naprawiać?
– Sama lokalizacja zbudowanego samowolnie placu zabaw nie spełnia wymogów prawnych, w tym m. in. rozporządzenia ministra infrastruktury dotyczącego odległości od budynków, ulic czy poszczególnych urządzeń – odpowiada urzędniczka. – Dodatkowo lokalizacja przy ruchliwej ulicy Łęczyńskiej nie jest odpowiednim miejscem pod tego typu rekreację.
Urzędnicy tłumaczą ponadto, że rada dzielnicy już w kwietniu była uprzedzana o planowanej rozbiórce placu. Podkreślają, że jego budowa nie została poprzedzona wykonaniem projektu i uzyskaniem pozwolenia na budowę. A dzieci odsyłają na dwa inne place: jeden w parku Bronowickim, a drugi przy bulwarze obok ul. Bronowickiej.
Na tym sprawa może się nie skończyć, bo protestujący chcą zaangażować w spór nawet policję. – Moim zdaniem doszło do kradzieży, bo sprzęt, chociaż stał na miejskiej działce, stanowił czyjąś własność – ocenia Połeć.
Możliwe, że urządzenia przepadły już bezpowrotnie. – Część z nich uległa rozpadowi – stwierdza Mazurek-Podleśna.