Do dziś nie wznowiono przyjęć na oddział neurologii szpitala przy Jaczewskiego, gdzie w połowie czerwca u jednego z pacjentów wykryto wirus SARS-CoV-2. Od tamtej pory zbadano cały personel i każdego pacjenta, ale nie stwierdzono już ani jednego zakażenia. Mimo to oddział nie może wrócić do normalnej pracy.
Pacjent, u którego 17 czerwca potwierdzono zakażenie, leżał przez tydzień na oddziale neurologii. W chwili przyjęcia nie miał niepokojących objawów. Te pojawiły się później, więc zrobiono mu test, który potwierdził zakażenie SARS-CoV-2. Z tego powodu oddział wstrzymał przyjęcia i zaczęło się masowe testowanie pacjentów i personelu.
– U wszystkich badanych osób test został wykonany dwukrotnie, żeby potwierdzić wynik. U wszystkich był negatywny, co świadczy o tym, że pacjent, który był u nas hospitalizowany, zakaził się przed przyjęciem do szpitala – mówi prof. Konrad Rejdak, kierownik Kliniki Neurologii SPSK4 przy Jaczewskiego.
Medycy odetchnęli z ulgą, ale klinika nie może wciąż wrócić do normalnego trybu pracy. – Teoretycznie moglibyśmy otworzyć oddział i wznowić przyjęcia planowe. Niestety nie mamy jednak takiej możliwości, bo mamy kłopot z przeprowadzeniem fumigacji, czyli dezynfekcji wymaganej w przypadkach potwierdzenia zakażenia – wyjaśnia prof. Rejdak. Dlaczego dezynfekcja jest takim problemem? – Nie możemy jej przeprowadzić w sytuacji, kiedy na oddziale są pacjenci.
Klinika od miesięcy jest obłożona, a masowe wypisy nie wchodzą w grę. – Wśród obecnych pacjentów są osoby w bardzo ciężkim stanie, więc nie mogą być w tym momencie wypisane. Nie możemy też przemieszczać pacjentów między jednym a drugim oddziałem z powodów epidemiologicznych – tłumaczy prof. Rejdak. – Próbujemy znaleźć pacjentom tymczasowe miejsca w innych szpitalach albo zakładach opiekuńczo-leczniczych. Niestety na razie niekoniecznie możemy liczyć na pomoc w ich tymczasowym przejęciu.
W tym momencie klinika neurologii przyjmuje tylko pacjentów po udarze w stanach ostrych, kwalifikowanych do leczenia interwencyjnego w ramach programu pilotażowego.
– Jesteśmy zmuszeni do przyjmowania tych pacjentów w ramach innych oddziałów – mówi profesor i dodaje, że taka sytuacja może jeszcze potrwać nawet dwa tygodnie. – Liczymy na to, że w tym czasie uda się na tyle ustabilizować stan części pacjentów, żeby mogli być wypisani do domu, a także uzyskać pomoc ze strony profesjonalnych ośrodków, z którymi prowadzimy rozmowy.