Ochroniarze lubelskiego Instytutu Pamięci Narodowej wpuścili wieczorem na teren IPN dwóch pijanych mężczyzn. Jeden, to ich kolega z pracy, a drugi - szef.
Czwartek, godz. 20.10. Odbieramy sygnał o pijanych pracownikach IPN. Za ogrodzeniem instytutu przy ul. Staszica w Lublinie, zastajemy cztery osoby: dwóch umundurowanych ochroniarzy i dwóch nietrzeźwych mężczyzn w cywilu. Wzywamy policję.
Radiowóz przyjeżdża o godz. 21.15. Ochroniarze nie chcą wpuścić policji za płot. Tłumaczą, że takie są przepisy. Dopiero po pewnym czasie otwierają bramę. Policja wyprowadza dwóch pijanych.
Dlaczego ochroniarze pozwalają, by pijani ludzie plątali się po gmachu, w którym są tajne archiwa? - Informacji udziela rzecznik - mówi wyraźnie speszony Arkadiusz Krakowiak, jeden z umundurowanych ochroniarzy. Początkowo zasłania swój identyfikator. - Nie wolno nam rozmawiać - wtóruje Zbigniew Rafałko, drugi z ochroniarzy.
- Jesteśmy po godzinach, możemy pić - mówi Bolesław Sz. Okazuje się, że to szef Wewnętrznej Służby Ochrony IPN. - Wracamy z Warszawy, z zawodów strzeleckich. Szóste miejsce zajęliśmy - tłumaczy. W kółko powtarza, że 25 lat pracował w policji. Zaprzecza, że jest pijany. Twierdzi, że cały czas był na ulicy przed bramą.
Drugi mężczyzna ledwo stoi na nogach, sypie przekleństwami. - Kim mnie pan będziesz straszył? - bełkoce Władysław B., gdy policjant próbuje go legitymować. Nie chce pokazać dowodu osobistego.
Obaj mężczyźni trzy razy próbują uciekać policji. Policja ściąga posiłki. Bada mężczyzn alkomatem. Szef ochrony ma 2,3 promila, jego podwładny - 1,74. Ochroniarze w mundurach są trzeźwi.
Na miejscu zjawia szef IPN Jacek Welteri i policyjna dochodzeniówka. Obaj pijani zostają zwolnieni do domu. - Prowadzimy czynności w sprawie trzech wykroczeń: przebywania w miejscu pracy w stanie nietrzeźwym, odmowy okazania dokumentów i używania wulgarnych słów w miejscu publicznym - informuje Agnieszka Kwiatkowska z policji. - Sprawdzamy, czy mężczyźni nie spożywali alkoholu na terenie IPN. Jeśli będzie trzeba, wystąpimy o udostępnienie zapisu z kamer przemysłowych.
Szef ochrony wziął wczoraj dzień urlopu. Jego kolega miał wolne. Złożyli pisemne wyjaśnienia. - Napisali, że przyszli na teren IPN, bo jeden z nich zostawił tam samochód, a drugi klucze. Czekali na córkę jednego z nich, która miała po nich przyjechać - mówi Agata Fijuth, rzecznik IPN w Lublinie. - Obaj byli po pracy, którą skończyli o godz. 15.30. Ochroniarze mieli prawo ich wpuścić, ale na krótkotrwały pobyt.
• Czy ponadgodzinny pobyt można uznać
za krótkotrwały?
- Dopiero po wyjaśnieniu sprawy będę mogła o tym powiedzieć. Dyrektor na pewno przejrzy taśmy z kamer. Wtedy będzie wiadomo, czy i kto poniesie jakieś konsekwencje.
Andrzej Arseniuk, rzecznik centrali IPN, nie chciał komentować zdarzenia.