Jesteśmy głodni. Kazali nam wracać do Polski na własną rękę. Ale za co, jak nie dostaliśmy pieniędzy za pracę. Niech ktoś nam pomoże – błagała wczoraj pani Agnieszka, jedna z 201 osób, które wyjechały do legalnej pracy w Hiszpanii.
Wyjazd do Hiszpanii organizowany był za pośrednictwem Ministerstwa Pracy. Wojewódzki Urząd Pracy w Lublinie dokonywał rekrutacji pracowników. Zakwalifikował 201 osób z niemal wszystkich gmin regionu. Wymagania pracodawców hiszpańskich nie były wysokie. Wystarczyło być młodym i znać się na rolnictwie.
– Nie wymagali znajomości języka, dlatego postanowiliśmy wysłać osoby, które od dawna były bezrobotne – mówi Barbara Adamczyk z WUP, nadzorująca ten wyjazd. – Podpisaliśmy odpowiednie umowy.
Wybrani do pracy wyjechali 15 września. W umowie z Hiszpanami mieli zapewniony 40-godziny tydzień pracy i zakwaterowanie. Umowa miała obowiązywać przez co najmniej miesiąc. Robotnikom obiecano po 42,83 euro dziennie (około 185 zł).
Na miejscu okazało się, że warunki pracy są bardzo trudne. Lublinianie rwali winogrona. Upały dochodziły do 40 stopni. Niektórzy nie wytrzymali. Wrócili do kraju przed czasem za własne pieniądze. Ci, którzy zostali, nie mieli co robić już po dwóch tygodniach. Teraz koczują – na chodnikach i polach. Dwa dni temu jeden z pracowników z Kielecczyzny zmarł – jak twierdzą Polacy – z wycieńczenia.
– To są dorośli ludzie – mówi Jacek Gallant, dyrektor WUP. – I dokładnie wiedzieli, na co się decydują. Niestety, trafili na nieuczciwego pracodawcę. Ale my, jako urząd, wywiązaliśmy się ze wszystkiego. Teraz muszą sobie poradzić sami.
Nad Polakami wyjeżdżającymi do pracy w Hiszpanii nie czuwa nikt. Ministerstwo Pracy nie wysłało tam żadnego rezydenta, który mógłby interweniować w razie potrzeby. Oszukani, sprawiedliwości muszą dochodzić w hiszpańskim zrzeszeniu pracodawców ASAJA w Toledo. Tyle że bez znajomości języka będzie to bardzo trudne.
– Jeśli nikt nam nie pomoże, to sobie nie poradzimy – płacze pani Agnieszka. – Chcemy tylko wrócić do domu.