– Zdarzało się, że na oddziale była tylko jedna pielęgniarka na ponad 20 pacjentów! – skarżą się na warunki pracy pielęgniarki ze szpitala wojewódzkiego przy al. Kraśnickiej w Lublinie. Domagają się też wypłaty zaległych podwyżek oraz dodatków covidowych.
– Szpital to nie automat, nie jest samoobsługowy. Braki kadrowe są coraz większe, średnia wieku pielęgniarki to 53 lata, a dyrekcja nie chce zatrudniać nowych, mimo że one są na rynku – twierdzi Mariusz Gnat, przewodniczący związku zawodowego pielęgniarek i położnych w szpitalu przy al. Kraśnickiej.
Będzie strajk?
Pielęgniarki są w sporze zbiorowym z dyrekcją placówki i nie wykluczają strajku. Ich zdaniem, rozmowy z dyrektorem szpitala niewiele dają, więc ze swoimi problemami przyszły w środę do Urzędu Marszałkowskiego. – Solidaryzujemy się z naszymi koleżankami, które są na proteście w Warszawie (odbył się też w środę – przyp. red). Postanowiliśmy jednak zostać i zwrócić uwagę na naszą sytuację. Warunki pracy i płacy są złe – podkreśla Mariusz Gnat.
Chodzi m.in. o dodatki covidowe (100 proc. wynagrodzenia za pracę z zakażonymi pacjentami). – Nie są one wypłacane na oddziałach niecovidowych, mimo że tam też trafiają zakażeni pacjenci. Pielęgniarki mają z nimi stały kontakt, więc zgodnie z prawem powinny te pieniądze otrzymać – zaznacza przewodniczący.
– W mojej ocenie każdy pracownik, który kwalifikował się do dodatku covidowego, takie pieniądze otrzymał. Cały czas weryfikujemy złożone wnioski, jeśli pojawiły się jakieś pomyłki, pieniądze zostaną wypłacone – mówi Piotr Matej, dyrektor szpitala przy al. Kraśnickiej w Lublinie.
„Chcemy tego, co nam się należy”
Pielęgniarki chcą także wypłaty zaległych podwyżek, które gwarantowało im porozumienie kończące spór zbiorowy z 2018 roku. – Pracujemy ponad siły, nie wytrzymujemy już tego tempa. Chcemy tylko tego, co nam się należy – zaznacza Ewa Bryda, wiceszefowa pielęgniarskiego związku.
Dyrektor placówki tłumaczy się kiepską sytuacją finansową szpitala, przez którą nie może wypłacić pieniędzy. Zaznacza jednak, że chodzi o cykliczne procentowe podwyżki, bo te w wysokości 1000 zł netto, zostały zrealizowane.
To jednak nie koniec. Związkowcy alarmują, że brakuje personelu i zdarza się, że na dyżurze jest tylko jedna pielęgniarka. Do tego dochodzą przekierowania do pracy na innych oddziałach bez szkolenia przygotowującego do nowych obowiązków.
Będzie spotkanie i „uczciwa rozmowa”
Zdaniem dyrektora, takie szkolenie nie jest konieczne. - Pielęgniarka przekierowana z oddziału niecovidowego na covidowy nadal wykonuje obowiązki zgodne ze swoim zawodem - uważa dyr. Matej. Dodaje: - Jeśli trafia na intensywną terapię, to nie zajmuje się tam samodzielnie najciężej chorymi pacjentami. Pomaga pielęgniarkom, które mają takie uprawnienia. Epidemia to nadzwyczajna sytuacja, takie przekierowania były koniecznością m.in. ze względu na ogromną liczbą zwolnień lekarskich wśród pracowników i rosnącą liczbę pacjentów.
Twierdzi, że liczba pielęgniarek jest cały czas na podobnym poziomie. Jeśli część odchodzi na emeryturę, to są zatrudniane nowe.
– Przyjrzymy się sprawie. Nie wyobrażam sobie, żeby któryś z dyrektorów podległych nam jednostek nie respektował obowiązującego prawa – mówi wicemarszałek województwa Michał Mulawa (PiS), który rozmawiał z protestującymi pielęgniarkami. – Zdajemy sobie sprawę, że wynagrodzenia nie odpowiadają w stu procentach oczekiwaniom. Doprowadzimy do spotkania i uczciwej rozmowy – zapewnił Zbigniew Wojciechowski (Porozumienie), członek zarządu województwa. Zaznaczył, że odbędzie się ono „jak najszybciej”, ale nie podał konkretnego terminu.