Panowało powszechne przekonanie, że jakie święta taki cały następny rok. Uważano, że jeśli w domu nie będzie kłótni, a dzieci nie będą niesforne, to takie nastroje będą towarzyszyć domownikom przez kolejnych dwanaście miesięcy – rozmowa z dr hab. Mariolą Tymochowicz, prof. Uczelni z Katedry Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego w Instytucie Nauk o Kulturze na Wydziale Filologicznym UMCS.
Czy może mówić o wspólnych tradycjach świątecznych w całym naszym województwie?
– Różnice widzimy praktycznie głównie biorąc pod uwagę potrawy. Wspólne są natomiast zwyczaje związane z przygotowaniem domów na święta. Zresztą i współcześnie jest to dla nas bardzo ważne, więc mimo upływu lat tradycja się nie zmienia. Inne są natomiast środki. W przeszłości całą podłogę domów grubo wykładano słomą, a stoły i czasami ławy, na których siedzieli biesiadnicy, wykładane były sianem. Oczywiście robiono to po żeby nawiązać do miejsca, w którym narodził się Chrystus.
Dziś z wielu względów zwyczaj ten nie jest praktykowany. Na pewno chodzi o czystość w domu, ale nawet na wsi siana i słomy jest niewiele, a to ostatnia przechowywana jest w belach lub kostkach. Zostało więc nam tylko symboliczne siatko na stole lub pod obrusem.
A choinka?
– Pojawiła się w drugiej połowie XIX wieku i przyjmowała się stopniowo. Początkowo pojawiała się tylko w domach ziemiańskich i mieszczańskich, a na wieś upowszechniła dopiero po II wojnie światowej.
Co było wcześniej? Mieszkańcy wsi zawsze dbali żeby jakieś elementy zielone pojawiały się w domach dlatego przynoszono z lasów gałązki sosny, jodły czy świerku. Robiono też podłaźnik. Był to ścięty czubek drzewa iglastego, który mocowano u sufitu czubkiem do dołu i przyozdabniano dekoracjami z papieru i bibuły. Inną dekoracją był tzw. światy, czyli wykonana z opłatka przestrzenna ozdoba zawieszana i na podłaźnikach i przy obrazach.
Czy ozdoby wykorzystywane do przystrojenia podłaźnika wykonywane były co rok, czy przechowywano je podobnie jak my dziś bombki?
– Wykonywane były one z materiałów, które nie mogły być przechowywane dłużej niż 2-3 lata. Dlatego wykonywano je co roku. Zresztą jesień i zima były czasem, gdy na wsiach niewiele się działo. Było więcej czasu wolnego, więc wykorzystywano go na wykonywanie ozdób. Chętnie angażowano do tego też najmłodszych wspólnie przygotowując się w ten sposób do świąt i wspólnie spędzając czas.
Przygotowywano też wycinanki i pająki ze słomy i papieru. Były to dekoracje zarówno na Boże Narodzenie jak i na Wielkanoc. Oczywiście: co roku na podłaźnikach i na choinkach pojawiały się nowe jabłka, orzechy i ciasteczka.
Pierwsze były symbolem miłości i zdrowia. Drugie zdrowia i siły, a trzecie stanowiły wróżbę, by Nowy Rok był słodki, lepszy i szczęśliwy.
Dekoracje te miały więc zapewnić szczęście w nadchodzącym roku.
Wigilia była więc czasem mocno życzeniowym.
– Panowało powszechne przekonanie, że jakie święta taki cały następny rok. Uważano, że jeśli w domu nie będzie kłótni, a dzieci nie będą niesforne, to takie nastroje będą towarzyszyć domownikom przez kolejnych dwanaście miesięcy. Ważne było też, by przed Wigilią pooddawać długi, by nie trzeba było zadłużać się później. Niechętnie też wtedy pożyczano sądząc, że tego co zostanie pożyczone będzie nam brakować. Dlatego też podejmowano różne działania magiczne w tym szczególnym dniu.
Jakie?
– Do końca XIX wieku Wigilia dedykowana była zmarłym. Tego dnia zapraszano dusze przodków. Starano się szybko zjeść kolacje i nie sprzątano ze stołu, by mogły się one pożywić. W zamian za to zmarli odwdzięczali się ludziom w Nowym Roku otaczając ich opieką i wspierając we wszystkich działaniach.
Jeszcze do lat 60 XX wieku kobiety w wielu częściach Lubelszczyzny wróżyły na urodzaj podrzucając w górę łyżkę kutii. Jeśli do sufitu przykleiło się więcej pszenicy wróżono urodzaj na zboże; jeśli mak – sadzono go więcej licząc na obfite zbiory.
Zresztą ta dbałość o dobre plony przejawiała się też w świątecznych potrawach. Kuchnia ziemiańska była urozmaicona, natomiast w kuchni chłopskiej starano się żeby potrawy przygotowane były ze wszystkich składników, jakie produkowało gospodarstwo i z tego, co udało się uzbierać lub złowić. Były więc suszone grzyby, jabłka, śliwki i gruszki, czy ryby z pobliskich zbiorników wodnych. Dania przygotowywano właśnie z nich wierząc że dzięki temu tych produktów w nowym roku nie zabraknie.
A proszę pamiętać, że wtedy bardzo często borykano się z problemem głodu. Mimo ogromnego wysiłku nie udawało się często uzyskać tak obfitych plonów by wystarczyły one do kolejnych żniw. Dlatego święta miały nie tylko religijny, ale także magiczny charakter miały przyczynić się do poprawy losu, zapewnić dostatek.
A co jedzono w Wigilię? Było 12 potraw?
– Teraz przygotowujemy 12 potraw na znak 12 apostołów czy 12 miesięcy. Tu tłumaczenia są różne. Do końca XIX wieku musiała być nieparzysta liczba potraw, przy czym nie było ich więcej niż 5,7 lub 9, bo nie było z czego więcej przygotować. Jako samodzielne potrawy liczono wręcz chleb, ziemniaki czy kompot z suszu. A jedzono wiele kasz np. z dodatkiem oleju czy sosu grzybowego oraz kaszę gryczaną gotowaną na mleku z siemieniem konopnym. Na wschodzie województwa lubelskiego popularny był też kisiel z mąki owsianej oraz sołoducha, czyli napój z mąki gryczanej z zakwasem. Popularne oczywiście były też pierogi z farszem z siemienia konopnego, kapusty z grzybami, kaszy i z suszonych owoców. Były też gołąbki z kaszy (ryż używano się dopiero w międzywojniu i to tylko na weselach). Smakowały one jednak inaczej niż obecnie, bo wykonywane były z liści z zakiszonej kapusty.
Pojawiał się też barszcz?
– Początkowo częściej biały. Czerwony pojawił się później, a jeszcze później zaczęto przygotowywać i dodawać do niego uszka. W niektórych częściach Polski popularne były też zupy grzybowe lub owocowe. Pojawiały się też racuchy. W przeszłości pojawiać musiały się też potrawy z makiem, czy to jako kluski czy jako kutia. Tą ostatnią przygotowywano z dodatkiem miodu, który można były zastąpić wodą z cukrem oraz z orzechami. Wersja z bakaliami to współczesny przepis.
Czy polska Wigilia jest bezmięsna ze względu na biedę polskiej wsi?
– Nie. To był ostatni dzień adwentu, który przygotowywał dopiero do świąt i był czasem postnym. Mięsa pojawiały się więc na stołach dopiero w Boże Narodzenie. W tym dni obowiązkowo chodzono do kościołów. W św. Szczepana święcono owies, a po mszy obsypywano się nim na szczęście. Obsypywano też księdza, a resztę dodawano do sadzonego ziarna, co znów miało zapewnić urodzaj.
Dwa dni świąt starano się spędzać bardzo spokojnie unikając cięższych prac. Jeśli w gospodarstwie były zwierzęta to trzeba je było nakarmić, ale drewno miało być już przygotowane do palenia.
Podobnie jak potrawy. Kobiety miały ugotować wszystko do zachodu słońca w Wigilię i przez kolejne dni miało to już wystarczyć. Pierwszy dzień świąt poświęcony był tylko rodzinie, dopiero dzień później zaczynały się odwiedziny. Wtedy też przybywali kolędnicy, których częstowano jedzeniem i alkoholem. Była to najlepsza zapłata za składane przez nich życzenia ich trud, bo ogromną wagę przykładano do walki z nieustannym niedostatkiem. W święta można było najeść się wreszcie do syta.
W święta nie kładziono się też w dzień do łóżek licząc, że uchroni to w lecie zboże przed kładzeniem się na polach.
A co z prezentami?
– To też stosunkowo nowa tradycja. Pojawiła się wraz z choinką. Początkowo były to tylko skromne podarunki, jakie otrzymywały jedynie dzieci.
Miało to być ich uhonorowanie ale i motywowanie, bo trafiały one tylko do grzecznych dzieci.
Czy zabawy sylwestrowe to nowy zwyczaj?
– 31 grudnia i 1 stycznia obowiązywało poprawne zachowanie, podobnie jak podczas świąt. Żeby uniknąć kłótni w nowym roku starano się ich unikać także wtedy. Był to tez czas zabawy, która miała zapewnić szczęście w przyszłym roku. Żeby podkreślić moment przejścia przebierano się wtedy za stary rok w postaci sędziwego mężczyzny i nowy – pod postacią urodziwego młodzieńca symbolizującego dobry początek.