Państwowa Agencja Atomistyki poinformowała w środę, że z Lublina zniknęło siedem beczek z radioaktywnym izotopem kobaltu. Nie wiadomo jednak, czy pojemniki w ogóle istnieją. Możliwe, że sprawę wywołał bałagan w papierach – twierdzi portal gazeta.pl.
Wieczorem gazeta.pl podała, że nie wiadomo, czy pojemniki z kobaltem w ogóle istnieją. Według portalu ponad pięć lat temu syndyk odlewni Ursusa Dariusz Warda wynajął firmę, która wyszukała i zutylizowała materiały promieniotwórcze, w tym te z hali produkcyjnej odlewni. - Mam na to dokumenty z pieczątkami PAA – powiedział syndyk odlewni.
Podczas listopadowej kontroli Państwowej Agencji Atomistyki okazało się, że w ewidencji PAA jest nadal siedem "źródeł promieniotwórczych". Jak wyjaśnia GW, według agencji pojemniki powinny wciąż być na terenie odlewni, ale kontrolerzy nic takiego nie znaleźli.
- Okazało się, że awanturę wywołał... bałagan w papierach, a kobaltu pewnie dawno już nie ma - podaje Gazeta Wyborcza.
Sprawą zaginionych zajmuje się Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Do sprawy wrócimy.