• Jaki był lipiec w 1980 roku?
- Bardzo pogodny, słoneczny. Niespokojny, choć równocześnie dający ludziom wielką radość. Pracowałem wtedy w Wojewódzkim Urzędzie Telekomunikacji w Lublinie. Pamiętam, jak 17 lipca dotarła do nas wiadomość, że kolej strajkuje. Szok, bo przecież zatrzymanie pociągów to paraliż, a z drugiej strony sygnał, że ludzie są już zdolni do wszystkiego, żeby wyrazić swojej niezadowolenie. Potem zaczęły się strajki w FSC, MPK. Lawina ruszyła i nic już jej nie mogło zatrzymać.
• Był lęk, jak to wszystko się skończy?
- Był, bo przecież wiedzieliśmy, że władza jest zdolna do wszystkiego. Były już śmiertelne ofiary tłumienia takich zrywów. Ale, paradoksalnie, lęk mieszał się z jakimś szczęściem, nadzieją, że coś się zmieni, że już nie będziemy siedzieć cicho. Tak się zresztą stało, bo Lubelski Lipiec otworzył drogę do protestu na Wybrzeżu, do zorganizowania związków zawodowych. Tu u nas był zalążek wielkiego buntu.
• Jak po 28 latach będą wyglądać obchody Lubelskiego Lipca?
- W tym roku dosyć skromnie, większą fetę szykujemy na 30-lecie. A tegoroczne uroczystości zorganizowaliśmy razem z lubelskimi kolejarzami. Przyjedzie były premier Jan Olszewski, na pewno będzie ktoś z Kancelarii Prezydenta RP. Spodziewamy się, że ok. 2 tys. osób weźmie udział w uroczystościach.
• Złożenie kwiatów, wystąpienia, to dosyć standardowy scenariusz. I chyba niezbyt skuteczny, żeby opowiedzieć o tych ważnych wydarzeniach młodym ludziom, którzy nie mają pojęcia jakie znaczenie dla polskiej historii miał Lubelski Lipiec.
- Zdaję sobie z tego sprawę, bo byłoby ogromną szkodą, gdyby kolejne pokolenia o tym zapomniały. My, ludzie "Solidarności”, będziemy im o tym przypominać. Ale to także rola nauczycieli historii, podręczników, rodziców. Wszyscy powinniśmy przekazywać młodzieży tę historię.