Uniwersytet płaci wynagrodzenia z kilku-miesięcznym poślizgiem. A będzie jeszcze gorzej. W planach jest redukcja zatrudnienia o 180 osób i cięcia nagród. UMCS wprowadza drastyczne oszczędności.
- Na moje konto wpłynęła zaledwie jedna czwarta pieniędzy za nadgodziny na studiach zaocznych za poprzedni semestr. Mała część tego, co mi się należy - żali się jedna z pracowniczek Wydziału Politologii. - Przepraszamy wszystkich pracowników, którzy muszą cierpieć przez trudności finansowe uniwersytetu - mówi Kot.
Co się dzieje? - Przyczyny nawarstwiały się przez kilka lat - tłumaczy prof. Marian Harasimiuk, rektor uniwersytetu w latach 1999-2005. To m.in. utrata na rzecz Uniwersytetu Rzeszowskiego filii, gdzie prowadzone były dochodowe zajęcia na prawie i ekonomii. Do tego dochodzi niedochodowość niektórych kierunków studiów, przerost zatrudnienia, a także coraz mniejsze dotacje z budżetu państwa.
Według Harasimiuka, o rosnących trudnościach finansowych senat uczelni wiedział od dawna. Pod koniec swojej kadencji b. rektor powołał nawet specjalny zespół, który miał się tym zająć. Nie zdążył. I dopiero teraz władze UMCS wprowadzają plan naprawczy. W latach 2006-2008 chcą zaoszczędzić co najmniej 17 mln zł. A to oznacza zmniejszenie liczby godzin na niektórych kierunkach, zwiększenie obowiązkowej liczby zajęć dla asystentów i adiunktów, obcięcie premii dla pracowników administracji o połowę, ograniczenie nawet o 80 proc. wypłat nagród dla wszystkich pracowników, a także zmniejszenie zatrudnienia o co najmniej 180 osób (15 w bibliotece, 50 w zespole inżynieryjno-technicznym i 120 w administracji).
- Zdajemy sobie sprawę, że takie programy nie są łatwe ani chętnie aprobowane przez środowisko. Ale trzeba je wprowadzić - podkreśla prof. Tadeusz Borowiecki, prorektor UMCS ds. kadr. Czy to naprawi sytuację ekonomiczną uczelni? - Trudno powiedzieć. Ciągle liczymy na zapowiadane przez polityków zwiększenie dotacji z budżetu państwa.