Daniel wpadł do rzeki. Utonął. Straszne, ale stało się. Tego nie cofnę. Najgorsze, że od tragedii mijają trzy tygodnie, a ciała do tej pory nie ma - mówi z bólem Zbigniew Cebula z Łęcznej. Ratownicy przerwali poszukiwania po dwóch tygodniach. Ojciec nie zrezygnował
Od tragedii minęły już trzy tygodnie. Daniel szedł brzegiem skarpy nad Wieprzem. Nagle ziemia obsunęła się. Chłopiec wpadł do wody. Wieprz ma tutaj ponad 4 metry głębokości. Starszy brat, świadek zdarzenia, mówi, że Daniel wynurzył się z toni jeszcze kilka razy. Silny nurt uniemożliwił mu jednak sięgnięcie ręką gałęzi czy postawienie stopy na dnie. Kilka metrów dalej chłopiec zniknął z oczu.
Dwa tygodnie trwały poszukiwania ciała prowadzone przez strażaków z Łęcznej. Od pierwszego dnia włączyli się do niej płetwonurkowie z Komendy Miejskiej PSP w Lublinie. Cztery dni badali koryto rzeki na odcinku około 2 km od miejsca wypadku. Przy widoczności sięgającej do 20 centymetrów poruszali się w wodzie prawie po omacku.
- Brzegi pełne konarów, porośnięte sitowiem, sprawdziliśmy centymetr po centymetrze. Tutaj ciała nie ma. Musiało popłynąć dalej - mówi kpt. Andrzej Sławacki z pododdziału ratownictwa wodnego przy KM PSP w Lublinie.
- Z uwagi na środki i sprzęt, jakim dysponujemy, musieliśmy przerwać poszukiwania - dodaje Tadeusz Doł-gań, komendant powiatowy PSP w Łęcznej. - Wciąż wysyłamy patrole nad rzekę. Rodzinie chłopca użyczamy sprzęt, pomagamy w jego transporcie i wodowaniu.
Ojciec Daniela nie przerwał poszukiwań. Dalej od rana do zmierzchu penetruje kilkunastokilometrowy odcinek rzeki. Jest zawsze z kimś. Raz jest to szwagier, innym razem kolega. - Robię, co mogę - wzrusza ramionami. - Pływam. Szukam. To niewiele. Co więcej można? Siedzieć w domu, czekać biernie, aż ktoś zadzwoni, zapuka do drzwi?
Teoretycznie nurt płynąc z prędkością ok. 4 km na godzinę mógł przenieść dziecko daleko poza granicę województwa. Czy ciało jest jeszcze w Wieprzu, czy już w Wiśle? - To nie matematyka, to żywioł - dodaje Z. Cebula. - Bywały przypadki, że topielca znaleziono 100 metrów przed miejscem zdarzenia albo 10 km dalej po pół roku od tragedii.
Nie wie gdzie szukać. Dręczy go pytanie, dlaczego standardem w tego typu akcjach nie jest rzucenie siatki w poprzek rzeki, by ograniczyć pole poszukiwań. - Dziś Daniel byłby poza wodą. A nam zostałby już tylko ból - kończy nie podnosząc oczu znad wody.