(fot. Mat. prywatne pacjentki)
"Co ona ćpa, że taka pokłuta?" Takie słowa miały paść pod adresem 40-letniej pacjentki w szpitalu przy ul. Herberta w Lublinie. Kobieta choruje na stwardnienie zanikowe boczne, ma niedowład czterokończynowy, oddycha z pomocą respiratora i z trudem mówi. Wróciła do domu bez badań i z posiniaczoną ręką
Ignorancja, indolencja i chamstwo do potęgi – komentuje w ostrych słowach incydent z początku października jeden z lekarzy, który zna kulisy sprawy. – Tacy ludzie w ogóle nie powinni tam pracować. I nie mówię o empatii, lecz o czysto zawodowym podejściu.
– Anna była wiele razy w różnych szpitalach. Ale to, co ją teraz spotkało, jest naprawdę straszne. Płakała, gdy mi o tym opowiadała – mówi pani Dorota, koleżanka 40-latki ze Świdnika, z zawodu pielęgniarka.
Choroba pani Anny prowadzi do niszczenia komórek nerwowych odpowiedzialnych za pracę mięśni. Dochodzi do systematycznego pogorszenia się sprawności ruchowej, zaś w późniejszych etapach do paraliżu. Z czasem do śmierci, przez zatrzymanie pracy mięśni oddechowych.
– Ania mówi cicho, niewyraźnie, z bardzo dużym wysiłkiem – opisuje pani Dorota.
10 października br. pani Anna, po wcześniejszej konsultacji z lekarzem, przyjechała na Izbę Przyjęć Samodzielnego Szpitala Wojewódzkiego im. Jana Bożego przy ul. Herberta w Lublinie. Powodem były komplikacje po założeniu przezskórnej endoskopowej gastrostomii (PEG).
– Miała zlecone zrobienie zdjęcia rentgenowskiego w miejscu PEG-a, aby sprawdzić, czy w wyniku jego rozszczelnienia płyny nie wydostały się na zewnątrz – wyjaśnia koleżanka chorej.
Z izby przyjęć pacjentkę przewieziono do pracowni RTG. – Już wtedy przewożący ją pielęgniarz bądź sanitariusz (nie miał identyfikatora) położył butlę z tlenem na bolącym miejscu założenia PEG-a – opisuje koleżanka pani Anny. – Pacjentka próbowała o tym powiedzieć, lecz on miał nie zwracać na nią uwagi.
Później miało być jeszcze gorzej. Zapytano pacjentkę, czy nie jest w ciąży i kazano podpisać stosowne oświadczenie. – Anna z wysiłkiem próbowała wyjaśnić, że nie jest wstanie podpisać się samodzielnie, gdyż ma niedowład rąk. W związku z tym napisano, że pacjentka odmówiła udzielenia informacji – opowiada koleżanka chorej.
Dodaje, że w pracowni RTG pielęgniarz usiłował odłączyć rurkę przewodzącą tlen. – Anna próbowała wytłumaczyć mu, że sama nie może oddychać. W tym czasie pani pracująca w pracowni RTG napisała, że pacjentka odmówiła współpracy, po czym miała spojrzeć na ręce Ani i zapytać: „Co ona ćpa, że taka pokłuta?”
Gdy chora usiłowała wytłumaczyć, że to ślady po wenflonach, miała usłyszeć od pielęgniarza (sanitariusza): „My nie rozumiemy języka ćpunów”.
Ostatecznie do badania nie doszło. Kobieta wróciła do domu szpitalną karetką. Twierdzi, że podczas wsuwania noszy do pojazdu jej ręka została przyciśnięta do ściany kabiny.
– Przez całą drogę z Lublina do Świdnika jechała z przyciętą ręką – opisuje pani Dorota. – Opowiadała mi, że panowie z transportu siedzieli z przodu, mieli włączone radio i byli pochłonięci rozmową. Zostawienie chorej samej wewnątrz karetki jest skrajną nieodpowiedzialnością, bo u chorej występuje bardzo wysokie ryzyko zachłyśnięcia się śliną – podkreśla koleżanka pacjentki i zapowiada dalsze kroki: – W tym tygodniu powiadomimy Rzecznika Praw Pacjenta. Skargę otrzyma również szpital.
Bartosz Jencz, rzecznik szpitala im. Jana Bożego mówi, że o przejściach pani Anny nikt wcześniej nie informował lecznicy.
– W tej sprawie zostanie wszczęte wewnętrzne postępowanie wyjaśniające – zapowiada rzecznik. – Jeśli to zdarzenie się potwierdzi, podejmiemy odpowiednie działania, by przeciwdziałać takim sytuacjom w przyszłości.
Jencz zapowiada też, że w razie uznania skargi pacjentki, wobec opisanych osób zostaną wyciągnięte konsekwencje służbowe.