Mieszkańcy łukowskich blokowisk nie przykładają się do segregacji odpadów. Dlatego miejska spółka rozpoczęła już kontrole wiat śmietnikowych. Jeśli nic się nie zmieni, będą naliczane kary.
Odbiorem odpadów w Łukowie zajmuje się Przedsiębiorstwo Usług i Inżynierii Komunalnej. Jego prezes, Paweł Krasuski, miesiąc temu apelował do spółdzielni i wspólnot mieszkaniowych o zwrócenie mieszkańcom uwagi na prawidłową segregację. – Wynikało to z tego, że niestety na początku roku zauważyliśmy wzrost ilości wywożonych odpadów, zwłaszcza z blokowisk – tłumaczy szef miejskiej spółki.
Jego pracownicy ładując kontenery, odnotowują, że zmieszane są na przykład szkło czy odpady biodegradowalne z „pozostałymi” nieczystości. Tymczasem, każda z tych frakcji wymaga oddzielnego sortowania. – Rozmawiałem z szefostwem wspólnot mieszkaniowych, by poprawili stopień segregacji – podkreśla Krasuski. Jednak na razie wielkiej poprawy to nie przyniosło.
Dlatego PUiK właśnie rozpoczęło kontrole wiat śmietnikowych. – Jest taka część osób, która absolutnie odmawia sortowania. A to się będzie kończyło tak, że nie będziemy takich kontenerów odbierać – ostrzega szef spółki. Zarządcy spółdzielni będą mieli dwa wyjścia. – Jeśli odpady nie będą posegregowano prawidłowo, to będzie się to wiązało z karą, czyli podwójnym naliczeniem opłaty, zamiast 20 zł od osoby, wyniesie to 40 zł – precyzuje Krasuski.
Karę otrzyma w toku postępowania administracyjnego zarządca spółdzielni lub wspólnoty, a zapłacą mieszkańcy przypisani do danej wiaty śmietnikowej. Gdy w kontenerach znajdują się nieposegregowane odpady, PUIK umieszcza czerwoną kartkę „niewłaściwa segregacja”. – Spółdzielnie mają szansę ponownie to przesortować. Oddzielić na przykład szkło od bioodpadów. Jesteśmy w stanie pomóc. A później jeszcze raz odebrać te frakcje – tłumaczy prezes.
PUiK nie wyklucza jeszcze innego rozwiązania w przyszłości. – Być może śladem Ciechanowa zastosujemy system autonomiczny. Tam wprowadzono kody kreskowe, które są przypisane każdemu mieszkańcowi. Przy odbiorze dokładnie wiadomo, kto co wyrzucił do worka – stwierdza na koniec Krasuski. O takim rozwiązaniu władze Łukowa już mówiły kilka lat temu.