• Korzenie rodzinne?
– Kraina. Na północ od Noteci. Środkowe Pomorze. Kraina, która na mapach funkcjonuje od XV wieku. Stamtąd się wywodzimy. To polsko-niemieckie pogranicze kulturowe, z obecnością Żydów, Francuzów, Włochów, Holendrów.
• Miejsce urodzenia?
– Złotów. Piękna mieścinka (za to ją kocham) położona między pięcioma jeziorami. Z trzema rynkami. Podstawówka nr 3, potem nr 2, Liceum im. Marii Skłodowskiej z językiem francuskim. Świetna kadra profesorów ze Lwowa i Wilna, postaci krwiste, wyraziste, mówiące dialektami.
• Czy na tym etapie myślał pan o archeologii?
– Tak. Od dziecka chciałem być archeologiem. Powody były dwa. Po pierwsze: mój ojciec zaszczepił we mnie pasję do filatelistyki. Któregoś dnia przyjechał strasznie podekscytowany, mówiąc, że przywiózł znaczki egipskie. Na tych znaczkach były piramidy. Jak ja je zobaczyłem! Po drugie, kiedy byłem w klasie piątej, gruchnęła wieść, że w Lędyczku, najmniejszym mieście w Europie, położonym 20 km od Złotowa kopią archeolodzy. Wsiedliśmy na rowery, pojechaliśmy. I rzeczywiście. Archeolodzy odsłaniali grób z VII wieku przed narodzeniem Chrystusa. Od tego momentu wiedziałem, że archeologia tak.
• Dlaczego?
– Oni mi powiedzieli, że o archeologii egipskiej wiemy wszystko. O rzymskiej wiemy wszystko, a o grobie w Lędyczku nie wie nikt. Zacząłem się interesować archeologią. W Złotowie powstało Muzeum Regionalne z maciupeńką kolekcją archeologiczną. Miało bardzo mądrego kierownika, który stał przed muzeum i naganiał ludzi. Wyłapywał dzieciaki i pokazywał wykopaliska. Mnie wyłapał również. Wsiąkłem. Archeologia we mnie została.