Z wykształcenia muzyk, z zawodu lutnik samouk. Przez dwadzieścia trzy lata mieszkał w Wenezueli. Kiedy Wałęsa obalił komunizm, wrócił do Lublina. Dziś jest jedynym w Polsce rzeczoznawcą sądowym, specjalistą od zabytkowych instrumentów.
Pilniczki i szpikulce
Od małego pracował. – Robiłem zabawki i malowałem farbkami. Sąsiadka sprzedawała je hurtowo na Rynku w Sandomierzu. I ludzie kupowali – wspomina, kiedy siedzimy w jego pracowni na jednym z lubelskich osiedli. – To są uchwyty do modułowej szlifierki. Bo nie ma gdzie wszystkiego umieścić. Musi być szlifierka, piła tarczowa, piła taśmowa, różne wyrzynarki. Byłem na kursie w Cremonie. Widziałem Muzeum Stradivariusa. Takimi prymitywnymi narzędziami nikt by dziś skrzypiec nie zrobił.
Co jeszcze jest potrzebne do zrobienia skrzypiec? – Lupa, żeby ocenić niewidoczne pęknięcia. Dużo pilników, szpikulców, wolframowych piłek – wylicza. – Bardzo ważne są ściski, które trzeba zrobić samemu. I dokładnie wyliczyć nacisk. Służą mi do reperacji starych, nieraz bardzo zabytkowych instrumentów. Jak wklejam szyjkę, muszę jeszcze bardzo dokładnie ustawić kąt nachylenia.
Ja też mogę tyle zarabiać
Tuż obok leży końskie włosie. – Z Biłgoraja; ze spółdzielni "Tanew”. Cały czas byłem przekonany, że to z polskich koni. A okazuje się, że nie. Polskie konie są na eksport. Nie wolno im ucinać ogonów. To jest sprowadzane z Mongolii albo Kazachstanu.
Kazimierz Burek z wykształcenia jest skrzypkiem. Przez wiele lat grał w lubelskiej filharmonii. Lutnictwa zaczął się uczyć z przypadku. – W moich skrzypcach obaliła się dusza. Poszedłem do lutnika, postawił duszę, ale wziął dużo forsy. Pomyślałem: żeby nakłuć taki mały patyczek, wsadzić do środka skrzypiec i wziąć tyle pieniędzy? Spróbuję i ja. Zacząłem sam próbować. Obaliłem, postawiłem. Obaliłem. Postawiłem – mówi Kazimierz Burek.
Dla cara szukam
Najpierw uczył się zawodu od słynnego Franciszka Borowieckiego, który miał pracownię przy ul. Królewskiej w Lublinie. – Pamiętam skrzypce, do których Borowiecki wstawił okruch z relikwii drzewa Krzyża Świętego, który dostał od jednego z zakonników. Ale co się z nimi stało, nie wiem.
Drugi był Grzegorz Witwicki; zegarmistrz z zawodu. W Lublinie robił skrzypce. – Był pełnomocnikiem ostatniego cara Mikołaja. Witwicki jeździł po Europie i wyszukiwał carowi stradivariusy.
Potem trafił na bardzo dobrego nauczyciela, inżyniera Eugeniusza Gosiewskiego, który znał pięć języków. – Nauczył mnie precyzji, dokładności. Co do milimetra.
Najważniejsze jest drewno
Góra skrzypiec to świerk. Dół: jawor. Jawor może być falisty. Albo gładki. Świerk może być gęsty, może być średni, może być rzadki. Trudno wyczuć, który lepiej gra. – Spód, boki, szyjka z główką powinny być zrobione z jednego kloca – mówi Kazimierz Burek i dodaje, że drzewo na skrzypce trzeba sezonować co najmniej pięć lat.
Potem skrzypce się rzeźbi. – Mam specjalną formę z balsy, najmiększego drzewa jakie jest. Układam deseczkę i strugam różnymi dłutami. Wszystko robię ręcznie. W nowej technologii tnie się drewno i wygina na gorąco. Tak robią Chińczycy. Wtedy jest tanio i dużo. Skrzypce się sprzedają, odkształcają i nie grają.
Drewno, którego używał Stradivarius, było transportowane przez flisaków. – Ścięte, płynęło rzekami i się "procesowało”. Potem suszyło się w korze. Rzeki we Włoszech miały bardzo dużo krzemu, który wnikał w drewno – opowiada Burek. – Myślę, że tajemnica jego skrzypiec tkwi w tym, że drewno na jego instrumenty miało czas. Stare świerki miały duże korzenie. Dzisiejsze świerki łatwo wyrywa wiatr, bo nie mają korzeni. Udowodniono, że świerk na skrzypce musiał być górski. Szło o drzewo, które mocuje się z naturą. Jest odporne na wiatry i błyskawice, giętkie, mimo że rośnie na sterylnej glebie. Nie można na żyznej glebie uprawiać drzew do budowy instrumentów. Po prostu instrumenty stracą rezonans.
Naprawiałem stradivariusa
– Maestro Sidney Hart w Poznaniu pokazał mi stradivariusa. Takich instrumentów nikomu do ręki się nie daje. Żeby powierzyć skrzypce Stradivariusa lutnikowi, skrzypek musi darzyć go ogromnym zaufaniem – nie kryje dumy lutnik. – Jak wyglądały? Jak zwykłe skrzypce. Chodzi o głos, nie o wygląd.
Maurice Hasson, francuski skrzypek, profesor w Royal Academy of Music dał lubelskiemu lutnikowi swojego stradivariusa do poprawki. – Zrobiłem nowy podstawek i specjalny podbródek z drewna niealergicznego, bo oryginalny go odparzał. Był bardzo zadowolony. Wpisał mi się z dedykacją na płytę.
Następny ze stradivariusem to Jaime Laredo, amerykański skrzypek i dyrygent.
– Kiedy naprawiałem stradivariusa maestro Sidneya Harta warte kilka milionów dolarów, czułem, że trzymam w ręku skrzypce, których głos jest inny. Może to tylko sugestia, ale czułem, że to coś więcej niż skrzypce.
W Polsce takich instrumentów nie ma. – Stradivariusa miał Stanisław Barcewicz, ale jego instrument prawdopodobnie został w Petersburgu. Miał stradivariusa Bronisław Huberman. Ale to były przedwojenne czasy...