22 stycznia, po pół roku życia w PRL-u, Witold Szabłowski zalogował się w Internecie. I zobaczył list, w którym ktoś zagroził mu doniesieniem do prokuratury, że z żoną dręczy dziecko. W PRL-u nie było bananów, więc wytłumaczyliśmy naszej córeczce, że bananów nie będziemy jeść – mówi Szabłowski. Jak się żyło w PRL? Rozmowa z Witoldem Szabłowskim, pisarzem i reporterem, który zamieszkał w Lublinie w ramach projektu Citybooks
– Chciałem spróbować dziennikarstwa wcieleniowego bardzo popularnego w Stanach Zjednoczonych czy Niemczech, a w Polsce niemal nieznanego. Miałem za sobą już taki eksperyment, przez dwa tygodnie pracowałem w brytyjskim Tesco, ale cały czas miałem poczucie, że idę po naskórku.
• Za krótko?
– Mogłem pokazać traktowanie pracownika ale już nie to, co ten pracownik czuje. Szukałem kolejnego projektu na dłużej. Zainspirował mnie pobyt na Kubie. Pamiętam taką scenę, kiedy jechaliśmy z kolegą wynajętym samochodem przez wioskę. W środku wioski stoi świetlica, zapada zmrok i przy tej świetlicy są wszyscy, cała wieś. Ktoś siedzi i ogląda telewizję, ktoś rozmawia, dzieciaki grają w piłkę, kobieta ze świnią na smyczy rozmawia z kobietami, które przyszły ze swoimi psami. Ponieważ mieszkańcy tej wioski nie mieli w domu telewizorów, komputerów, telefonów, mieli tylko świetlicę, więc przychodzili tam, żeby być razem.
• Co dalej?
– Pomyślałem sobie, że nasz polski kapitalizm jest bardzo fajny, przyniósł nam parę dobrych rzeczy, ale coś pozwoliliśmy sobie zabrać. Pomyślałem, że jak z rodziną na pół roku przeniosę się w PRL, odetnę się od wszystkich wynalazków, to coś ciekawego na pewno się wydarzy.
• Zaczęliście przygotowania do eksperymentu.
– Musieliśmy przygotować swoje życie pod projekt. Ponieważ mamy małe dziecko, porozmawialiśmy z psychologiem, czy to naszej córeczce Mariannie w głowie nie namiesza.
• Co powiedział?
– Powiedział, że dopóki nie będzie grupy rówieśniczej, która będzie się z niej naśmiewać, że nie ma najnowszej gierki, czy nie przynosi bananów do przedszkola, a córka nie poczuje się gorsza, to będzie w porządku.
• Na czym polegały przygotowania do podróży w PRL?
– Musieliśmy zgromadzić ubrania z PRL, zabawki z tamtego czasu, garnki. Pozyskaliśmy je po znajomych. Okazało się, ze wiele osób w PRL-u miało syndrom chomika. Jak coś rzucali, to kupowali po pięć sztuk i do dziś ludziom w pawlaczach, na strychach te zapasy ludziom zalegają. Rodzice mojej koleżanki ze studiów mieli cały dom po rodzicach wypełniony rzeczami z PRL-u. Mogliśmy sobie wybrać parę worków, znalazłem na przykład super maszynkę do golenia wyprodukowaną w NRD. Gromadzenie zapasów trwało rok. Byliśmy bardzo dokładni, skompletowaliśmy nawet bieliznę z tamtego czasu.
• Start eksperymentu nastąpił 22 lipca?
– Wprowadziliśmy się do wynajętego mieszkania 15 lipca, ale zanim porozkładaliśmy rzeczy w meblościance, urządziliśmy kuchnię, odłączyliśmy Internet, zeszło do parę dni i zainicjowaliśmy życie w PRL pod datą ważną także z punktu widzenia Lublina.
• Co na wasze osiedliny powiedzieli sąsiedzi?
– Zamieszkaliśmy na Ursynowie, na osiedlu nazywanym przez miejscowych Falklandy. Postanowiliśmy nie informować sąsiadów, że uczestniczymy w celowym eksperymencie. Ja sobie zapuściłem wąsa, żona zrobiła trwałą, zaczęliśmy żyć. Reakcje były dwojakiego rodzaju. W sklepach z automatu zaczęto traktować nas jak potencjalnych złodziei. Kilka razy złapałem się na tym, że chodzi za mną ochroniarz, co mi się w kapitalistycznych ciuchach nie przytrafiało. Żonę zresztą spotykało to samo.
• Były pozytywne reakcje?
– Wzbudzał je żółty maluszek z 1985 roku, którym jeździliśmy. Sąsiedzi zaczęli nam opowiadać sentymentalne historie. O, pan ma malucha, ja jak takim maluchem jechałem, to swoją ślubną poznałem. Okazało się, że jest w ludziach ogromna chęć opowiadania o PRL, dla wielu były to piękne czasy młodości.
• Żeby ugotować obiad, trzeba było się natrudzić?
– W sprawach żywieniowych konsultowaliśmy się z ekspertem Błażejem Brzostkiem, który napisał książkę "PRL na widelcu”. Zrobił nam listę produktów, które odpowiadają jakością produktom z czasów PRL. Okazało się na przykład, że do dzisiaj można kupić wyroby czekoladopodobne. Kupowaliśmy parówkową, zaczęliśmy jeść na obiad panierowaną mortadelę zamiast schabowych. Zaczęliśmy budować kanały dostaw ze wsi, co w PRL było normą. Nagle okazało się, że zaczęliśmy jadać lepiej niż w kapitalizmie.
• Dlaczego?
– Teściowa w Sejnach porozmawiała z kim trzeba, zaczęliśmy jeść wiejskie kurczaki, świeżą wieprzowinę, było to zdrowsze, ekologiczne i dużo smaczniejsze, niż to co kupowaliśmy w kapitalizmie.
• A co z tymi bananami?
– Dopóki nasza dwuletnia córeczka ich nie zobaczyła, nie było problemu. Jak zobaczyła, to zaczęła za nami biegać prosząc chcę banana. Wytłumaczyliśmy jej, że w PRL-u nie mamy bananów.
• Znalazł pan fryzjera z PRL?
– Tak, bo bardzo chciałem nosić zaczeskę, dlatego, że łysieję, a wszyscy znajomi mojego taty, którzy łysieli nosili taki elegancki zaczes. I znalazłem na Falklandach fryzjera, który mnie w ten sposób obcinał i elegancką zaczeskę mi hodował, choć kompletnie nie rozumiał po co ja to robię. Pan Tadeusz w latach siedemdziesiątych pracował w zakładzie niedaleko Teatru Narodowego, hodował brody aktorom występującym w serialu "Czarne chmury”, jak wybudowano osiedle ursynowskie, to załatwił sobie pod swoim mieszkaniem lokal na zakład.
• Dał panu jakąś radę na życie w PRL?
– Tak. Powiedział: Panie, myj się pan raz na tydzień, jak już pan bardzo musisz to dwa razy w tygodniu. Kup sobie pan wodę toaletową "Brutal” albo "Wars”. Okazało się, że w sklepach jest dalej mydło "Biały Jeleń”, szampon "Bambino”, "Familijny”, płyn K do płukania tkanin…
• Wasze poświęcenie bywało ekstremalne?
– Tak, żona na trudne dni kupowała w aptece watę.
• Stawał pan w kolejkach?
– Szukaliśmy jak na miedzy takich sytuacji. I wbrew pozorom nie było to takie trudne.
Wystarczyło iść na pocztę w godzinach szczytu, umówić się z lekarzem w przychodni czy zwrócić stare bilety, kiedy stołeczne miasto Warszawa wprowadziło nowe ceny. Natomiast nie udało się odtworzyć atmosfery kolejki. Kiedyś ludzie się poznawali w kolejkach, nawiązywali przyjaźnie w kolejkach, byli tacy, co w PRL uwielbiali stać w kolejkach, bo działo się tam więcej niż w domu czy telewizorze. Człowiek był nastawiony frontem do drugiego człowieka. W kapitalizmie ludzie stoją w kolejce w milczeniu, człowiek do człowieka się nie odzywa. Jak to skomentowała starsza kobieta, teraz młodzież sobie nawkłada do ucha tych "wolkmenów i ajfonów” i aż głupio zapytać o cokolwiek, bo każdy żyje w swoim świecie.
• Byliście na wczasach?
– Chcieliśmy jechać do Bułgarii i Rumunii, żeby odtworzyć szlak handlowy moich rodziców, ale bałem się jechać maluchem. Pojechaliśmy na Mazury. Wzięliśmy mapę z czasów PRL-u, ale zaznaczonych miejsc już nie było, zamiast pola namiotowego stały kapitalistyczne wille.
• Urlop wychowawczy?
– Żona była na wychowawczym przez nasz PRL. Na koniec PRL-u postanowiliśmy odwrócić relacje. Wróciliśmy do naszego kapitalistycznego mieszkanka na Pradze. Żona stwierdziła, że ma dosyć siedzenia w domu, więc po powrocie z Lublina ja wezmę urlop wychowawczy, żona zakłada działalność gospodarczą, ja zajmę się domem.
• Trudno było wytrzymać bez Internetu pół roku?
– Zawodowo był ciężko, ale mam przeczucie, że to, co napisałem, mimo że powstawało w bólach, była bardziej wartościowe, bo zamiast opierać się na tym, co wyskoczy w Google, musiałem zadzwonić do eksperta, znaleźć książkę w bibliotece, iść do archiwum.
• Jak ludzie komentowali wasz eksperyment? W Internecie przeczytałem komentarz, w którym ktoś napisał, że znajdzie na strychu parę kasków ZOMO, skrzyknie kolegów i zrobi panu redaktorowi prawdziwy PRL.
– Były trzy reakcje. Pierwsza to próba obrony PRL-u przed nami, druga to agresja, że jacyś kretyni próbują otwarzac coś, czego nie przeżyli, trzecia to powiedzenie okay. Najciekawsza jest pierwsza reakcja. Moim zdaniem Polacy nie mają "przerobionego” PRL-u, z nikim nie przegadali codziennych, drobnych upokorzeń, jakim przez lata byli poddawani, i dlatego dla wielu jakakolwiek próba rozmowy o PRL-u kończy się agresją.
• To była zabawa, czy coś więcej?
– Nasz projekt jest w pewnym sensie zabawą. Jasne, że PRL-u nie da się odtworzyć w trzy osoby, jeśli reszta dookoła żyje w kapitalizmie. Tak naprawdę nasz projekt miał opisać kapitalizm. Cofnęliśmy się 30 lat wstecz po to, żeby nabrać innej perspektywy.
• Zamiast jakiej?
– Zamiast walecznej perspektywy o dzielnej Solidarności, która się biła ze złymi komunistami. Albo perspektywy a la Bareja, było wesoło, wszyscy chodzili od rana uhachani. Żadna z tych perspektyw nie jest do końca prawdziwa.
• Co pomijamy?
– 35 milionów ludzi, którzy w PRL żyli inaczej. Ani nie byli bohaterami, ani nie było im do śmiechu. Żyli, robili zakupy, rodziły im się dzieci, chodzili do pracy.
• Oglądali Porucznika Borewicza albo "Czterech pancernych” i było im dobrze?
– Zabieranie ludziom Czterech pancernych, co kiedyś zrobił prezes Wildstein, odbieranie im prawa do tego, żeby lubić ten serial jest świństwem. Mamy prawo wspominać ciepło PRL. Możemy oceniać go krytycznie, bo to nie był dobry ustrój, ale mamy prawo mieć dobre wspomnienia z tamtego czasu. Miałem cudowne dzieciństwo w PRL-u, bardzo sobie chwalę to, że kilka lat spędziłem w kraju, w którym nie było pomarańczy, a paczka gum Donald z zachodu była wielkim wydarzeniem.
Czuje się, jakbym miał szczepionkę na kapitalizm. Nie wchodzę tak łatwo w wyścig szczurów, nie muszę mieć lepszego samochodu niż mam, nie muszę mieć stumetrowego mieszkania w centrum Warszawy, relacje rodzinne, relacje z przyjaciółmi są dla mnie ważniejsze niż wszystko, co może dać mi kapitalizm.
Daliśmy się zwariować. Mogliśmy wejść w kapitalizm, zostawiając sobie dobre rzeczy z PRL, a daliśmy sobie wszystko zabrać jak na pstryknięcie palca.
Jak sobie zrobić w domu PRL?
• Kup telewizor Rubin w komisie, ustaw na meblościance, przykryj go serwetką, oglądaj przygody porucznika Borewicza oraz Janka i Szarika.
• Na ścianach salonu powieś plakat Ireny Santor.
• Na parapetach ustaw paprotki.
• Kup garnki z Olkusza, patelnię cygańską na targu, zrób zapasy ziemniaków, kapusty i smalcu. Jedz mielone, panierowaną mortadelę, bukiet warzyw i smażoną cebulę na smalcu. Na deser zjedz kilka kostek wyrobów czekoladopodbnych.
• Kup Fiata 126 p oraz składak. Fiatem pojedziesz na urlop, składakiem do pracy.
• Kup starą mapę, namiot z firmy Legionowo, kajak i bambusowe wędki, jedź nad Solinę, ryby smaż nad ogniskiem.
• Nie zapomnij o zabraniu radiomagnetofonu Kasprzak i kilku kaset z muzyką do potańczenia
• Zapomnij o komórce i Internecie.