Najnowoczesniejszy zakład w Polsce. Jeden z najnowocześniejszych w Europie. Tysiące zatrudnionych i świetlana przyszłość - taki był początek Odlewni Ursus. Co z niej zostało? Największe złomowisko w Polsce! Dokładnie siedem lat temu zgasł ogień w piecach odlewni.
Z wielkiej fabryki pozostały sterczące kikuty stalowych słupów, na wpół rozebrany biurowiec i wycięta w pień hala. Codziennie z terenu odlewni wyjeżdżają ciężarówki ze złomem. A i lubelscy zbieracze często zapuszczają się za ogrodzenie. Tu najłatwiej o dobrze płatny w skupach złom.
Ruina psychiczna i fizyczna
Odlewnia umarła. A pracę straciło ponad 1100 pracowników.
Reszta pożegnała się z zakładem dużo wcześniej.
- Dobre czasy dla odlewni? Zależy co rozumieć pod pojęciem dobre - mówi inżynier Czesław Niedźwiedź. - Pracowałem tam 20 lat. Zaczynałem jako technolog, skończyłem jako prezes. Potem mnie wyrzucili. Skończyłem jako zrujnowany człowiek. Psychicznie, fizycznie i finansowo.
Ale wcześniej była euforia.
W 1972 roku ruszyła budowa największego w Polsce, najnowocześniejszego zakładu. Cztery lata później oficjalnie otwarto zakład.
Produkcja wystartowała w 1983 roku.
- A i tak nie zrealizowano nawet połowy inwestycji - kontynuuje Czesław Niedźwiedź. - Brakowało rąk do pracy. Do Lublina zaczęli zjeżdżać fachowcy z całego regionu i nie tylko. Napływali ludzie z całej Polski. Ludzie z różnych środowisk, różnych kultur. Razem ze swoimi rodzinami i swoimi historiami.
Produkcja ruszyła pełną parą. Żeby uruchomić odlewnię, polskie władze zaciągnęły ogromny kredyt w zachodnich bankach. Pożyczyli na ten cel prawie 80 000 000 dolarów!
Pół godziny do pracy
Z tego złomu powstawały silniki.
W halach pełno było stalowych konstrukcji: stempli, drabinek, korytarzy, schodów. Tamtędy codziennie poruszali się robotnicy. Niektórzy, żeby dojść do swojego stanowiska pracy, musieli iść nawet pół godziny! Nic dziwnego, skoro na wybudowanie odlewni zużyto ponad 110 tysięcy ton stali.
Dzisiaj znakomita część tych materiałów została wycięta i sprzedana.
Mogliśmy wszystko
- Na początku, kiedy ruszyła produkcja, zatrudnionych było ponad 1000 osób - opowiada Czesław Niedźwiedź. - Rozwijał się eksport odlewów. Produkowaliśmy oprzyrządowanie. Zachodnie firmy zamawiały wszystko u nas, bo tylko w Lublinie czekało się na zamówienia kilka miesięcy, a nie jak w innych fabrykach nawet półtora roku. Mieliśmy piękny park maszynowy: wielki, sprawny i nowoczesny. Mogliśmy wszystko. Kwitła produkcja i miasto. Ludzie mieli pracę. To naprawdę mogło istnieć. To miało rację bytu.
Okres świetności zakładu przypada na koniec lat osiemdziesiątych.
Już dwa lata później zaczęły się trudności. Brakowało pieniędzy, a produkcja dwa razy została wstrzymana. Kilka razy elektrownia odcięła prąd odlewni. A dostawa prądu do tej fabryki była porównywalna z dostawą prądu dla całego miasta.
Koniec
W marcu odlewnię przejęła firma z Kielc: Centrostal. Odlewnia kosztowała 8 mln złotych, ale nic już nie pomogło; nawet 23-milionowa inwestycja. Sytuacja firmy była coraz bardziej dramatyczna.
We wrześniu ponownie odłączono prąd.
W grudniu zaczęto zwalniać pracowników. Rok później zakład został postawiony w stan likwidacji.
- To była tragedia. Rozdzieranie, niszczenie, degradacja - wspomina z żalem Czesław Niedźwiedź. - Ten zakład naprawdę nie powinien upaść. Komuś na tym musiało bardzo zależeć. I nikt nie pomyślał o ludziach. Teraz, kiedy ich spotykam, płaczą. Pracują w Holandii, albo w Norwegii u naszych dawnych kontrahentów. Warunki mają tam okropne: niedługo wróci jeden z nich - poparzony, bez nóg. W naszej odlewni takie wypadki się nie zdarzały.
Ale odlewni Ursus już nie ma