Oblany benzyną dom staje w ogniu, drzwi są zastawione kołkiem, wyskakujących przez okna atakuje mężczyzna uzbrojony w siekierę i widły. Scenariusz horroru? Nie, to wszystko zdarzyło się w Spławach pod Opolem Lubelskim.
Drewniany domek natychmiast stanął w ogniu. Uwięzieni wśród płomieni pobiegli do drugich drzwi. Napastnik już czekał tam na nich z widłami. Zaatakował, nie pozwolił wyjść na zewnątrz.
Wokół las
Domek Niezgodów niemal z każdej strony otacza las.
- A miałem tu spokojnie spędzić emeryturę... - mówi Józef Niezgoda, pokazując na zgliszcza po niewielkiej letniej kuchni, która stała kilkadziesiąt metrów od domku.
W budyneczku można było mieszkać nawet w zimie. Zwłaszcza po remoncie, który przeprowadził Janusz T. A zrobić potrafił prawie wszystko. Hydraulika, stolarka, podłączenie prądu.
- Czego się nie czepił, to mu wychodziło - opowiadają ludzie we wsi.
W Spławach pojawił się rok temu. Miejscowi niewiele wiedzą o jego przeszłości. Właściwie tylko tyle, że pochodzi ze Świdnika. Najpierw zamieszkał u jednego z gospodarzy. Budował mu garaż. Potem musiał odejść. Niezgodowie zobaczyli, że kręci się po jezdni.
- Janusz, to ty? - zapytali.
- To ja - odpowiedział.
Zaprosili - i już został.
Janusz T. zaprzyjaźnił się z kobietą, która mieszkała niedaleko. Zamieszkali razem w letniej kuchni.
- Chodzili do zbioru owoców. Zarabiali po 20 zł za dzień - opowiada jeden z gospodarzy.
Janusz T. wyremontował budyneczek. Jedno pomieszczenie podzielił na trzy: powstała kuchenka i dwa pokoiki. Wyłożył je płytami gipsowymi. Wstawił trochę mebli.
- Myśleliśmy, że tym biednym, zagubionym ludziom wreszcie się tu jakoś ułoży - mówi Niezgoda.
Ale tak nie było. Janusz T. źle traktował kobietę. Potem w prokuraturze powiedział, że był o nią zazdrosny. Dochodziło do rękoczynów. 1 lipca, po kolejnej awanturze, kobieta wybiegła na podwórko zakrwawiona. Wówczas mężczyzna usłyszał od właściciela domku, że to już ostatni raz i że musi się wyprowadzić. Janusz T. w odpowiedzi
złapał za widły
i zaatakował. Niezgoda się uchylił.
- Jak bym tego nie zrobił, to by mnie przebił - wspomina. Zanim przyjechała policja, Janusz T. spakował plecak. Wziął siekierę i nóż i odjechał rowerem gospodarzy. Nie zareagował na uwagę, że to nie jego pojazd.
- Co mam dalej robić? On jest w lesie i może wrócić... - usłyszeli policjanci od gospodarza, gdy przyjechali na miejsce. Kazali "w razie czego” dzwonić na komisariat.
Niezgodowie pomyśleli, żeby zaprosić przyjaciół. Uznali, ze w grupie będzie bezpieczniej. Przyjechała trójka znajomych, którzy niedaleko mają swoja działkę - dwaj bracia i żona jednego z nich. Rozpalili grila, porozmawiali, a potem położyli się spać.
Goście mieli spać w domku, w którym mieszkał wcześniej Janusz T. Zgasili światło i zamknęli się od środka. Po kilkunastu minutach Anna usłyszała szmer w ganku i odgłos otwieranej lodówki. Poświecili latarką, ale nikogo nie zauważyli. Dzisiaj nie mają wątpliwości, że Janusz T. musiał się schować we wnęce. Zaraz potem kobieta poczuła zapach benzyny.
- Zerwaliśmy się z łóżek. Chcieliśmy wybiec na zewnątrz - opowiada.
Nie mogli. W drzwiach stał Janusz T. W ręku trzymał plastikowy pojemnik z reszta paliwa. Zapalił zapałkę i rzucił ją na podłogę. "Wy już stąd
żywi nie wyjdziecie!”
- zagroził.
Ocieplony styropianem i trocinami domek błyskawicznie stanął w płomieniach. Uwięzieni pobiegli do drugich drzwi. Podpalacz już tam na nich czekał. W rękach miał widły. Uderzył nimi kobietę w brzuch, a potem jej męża. Oboje się przewrócili. Napastnik podparł drzwi kołkiem - tak, że nie można było ich otworzyć. Uwięzieni próbowali wypchnąć je barkami, ale nic to nie dało. Zrobiła się tylko szpara, przez którą kobieta usiłowała łapać powietrze, bo wewnątrz nie dawało się już oddychać.
- Pomyślałem, że już stąd nie wyjdziemy... - wspomina jej mąż.
Atrapą szabli wybił szybę w oknie i usiłował przez nie wyskoczyć. Ale Janusz T. czekał na zewnątrz z siekierą w ręku. Gdy tylko uciekinier przełożył nogę przez ramę okna, otrzymał cios w nogę, a potem w kark. Ocknął się, gdy już był przed domkiem. Z okna wypchnęła go żona, która wydostała się za nim. Kobieta pomogła też swojemu szwagrowi. Mężczyzna wychodził przez najmniejsze okno i zaplątał się w żaluzje. Nie mógł się ruszyć, a jego ubranie zaczynało się już tlić.
"Bratowa, ratuj!!!” - krzyknął.
Horror w Spławach trwał jeszcze przez dwa dni. Dopiero 3 lipca po południu policja schwytała Janusza T. Bo mężczyzna zniknął gdy zobaczył, że jego ofiary wydostają się z płonącego domu. Dalej krążył po okolicznych lasach. Jego znajoma zadzwoniła na komórkę. O dziwo - odebrał. Kazał sobie przynieść papierosy i coś do picia.
- Po podpaleniu obserwowaliśmy teren, nie mogliśmy dopuścić, żeby wrócił - mówi Witold Czuchaj, zastępca powiatowego komendanta policji w Opolu Lubelskim. - Sprawdzaliśmy miejsca, w których można było się ukryć.
3 lipca Janusz T. został zauważony w lesie przez patrol policji. Przy zatrzymaniu nie stawiał oporu.
Przeżyli cudem
- On to chciał za szybko zrobić. Jak by odczekał jeszcze 15 minut i byśmy usnęli, to już byśmy stamtąd nie wyszli - mówi dziś Anna.
O życie walczyli przez kilka minut. Już brakowało im tchu, minuta dłużej a zemdleliby z zaczadzenia.
- Na szczęście nie zasnęłam od razu, przy oknie była szparka, przez którą poczułam benzynę. I dobrze, że butla z gazem nie wybuchła... - Anna wylicza, co ich uratowało.
- Teraz się z tego śmieję, ale wtedy cały się trzęsłem. Potem osiem nocy nie spałem - mówi jej mąż.
Mężczyzna nadal nie może chodzić. Lekarze czekają, aż pogoją się rany. Potem czeka go operacja kolana.