Szanowny Czytelniku!
Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock).
Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego.
Kliknij tutaj, aby zaakceptować
• Dlaczego przyjechał pan do Polski?
- Jestem chemikiem i po skończeniu college'u pracowałem w zakładzie chemicznym. Pracował ze mną jeden Polak jako złota rączka i co 5 minut słyszałem jak mówił "kur...”, więc pytam go, co to znaczy. Kazik powiedział, że to polskie słowo. Zapytałem go w jakiej części Rosji leży ta Polska, bo w Anglii mało osób wie cokolwiek o waszym kraju. I wtedy Kazik zaczął mi opowiadać o Polakach, o historii. Uznałem, że skoro Kazik jest taki sympatyczny, to ja chcę zobaczyć 40 mln takich sympatycznych ludzi.
• I pojechał pan do Polski?
- Kazik przyszedł na drugi dzień do pracy i dał mi klucze do swojego mieszkania, i mówi: "Jedź, możesz u mnie zamieszkać”. Byłem bardzo zaskoczony, ale 15-16 lat temu pojechałem zobaczyć Polskę. Mieszkałem w Pruszkowie przez tydzień, to było niezłe doświadczenie. Jak wróciłem do zakładu, Kazik zapytał, jak mi się podobało, a ja na to, że Polska jest git. Po trzech miesiącach byłem tu z dwiema walizkami. I jestem do dziś.
• Ile czasu zajęło panu zaaklimatyzowanie się?
- 5 lat. Jak przyjechałem, to zaczęło mi brakować angielskich programów w telewizji, angielskiego języka. Wydawało mi się, że jestem tu jedynym Anglikiem. A wasz język... o matko! Trudny! Teraz, jak go poznałem, to uważam, że jest piękny, te zdrobnienia: piwo, piweczko, Kasiu, Kasieńko. Ale minęło sporo czasu, zanim potrafiłem powiedzieć coś z sensem.
• Pierwsze zdanie?
- Od razu musiałem się nauczyć mówić "Nie mogę teraz pić, napiję się potem”. Inaczej bym umarł, bo Polacy nie znają słowa "nie”. Chodziłem do pubu, bo to jedyne słowo, które widziałem napisane po angielsku. Nawet nie wiedziałem, jak piwo zamówić, bo nie znałem takiego słowa. 15 lat temu wyglądało to tak: wchodzę pytam "beer?”, a obsługa "czego?”. W pubie podchodzili chłopaki i wołali do innych "chodźcie, mamy sponsora”. I potem, jak się przedstawiałem, to mówiłem, że jestem sponsorem. Myślałem, że to słowo oznacza obcokrajowca.
• Początki były trudne?
- Nawet kanapki nie miałem jak sobie zrobić, bo nie znałem nazw produktów. Znalazłem jakiś sklep, wyciągam słownik i mówię "czleb”. Bo u nas "ch” wymawia się jak "cz”. Prosiłem o kebulę zamiast cebuli. I w końcu nakupiłem 8 kg różnych produktów, żeby zrobić jedną kanapkę. A jak chciałem kupić bilet, to powiedziałem to samo co gość przede mną i wyszło "pięć biletów”. Kasjerka była zdziwiona, ale dała. Musiałem przejść długą drogę, uczyć się jak dziecko od podstaw wszystkiego.
• Lubi pan polskie jedzenie?
- Lubię kotlety schabowe z ziemniakami i mnóstwem skwarków, barszcz z uszkami, żurek, pierogi z jagodami. Nie lubię bigosu i flaków. I nie mogę się przyzwyczaić, że jak idę do kogoś, to czeka na mnie zastawiony stół. Ja nie jestem głodny, ale Polak zawsze przekona, że jest inaczej. Mówi, że domowe, że babcia robiła, że mama całą noc siedziała i gotowała.
• I zawsze dostaje pan herbatę?
- Polakom się wydaje, że jak Anglik, to lubi herbatę. A to wy pijecie dużo herbaty, nie my. Na ból głowy herbata, na ból brzucha herbata, na zmęczenie herbata. Jak przyjechałem, to nie było takich kubków z uszami, tylko dawano mi herbatę w szklance w koszyczku. I Polacy gorącą szklankę cap w rękę, a ja się zawsze parzyłem. Wtedy krzyczeli "Kevin łap za ucho”. Nie wiedziałem o co chodzi.
• Nie żałuje pan, że tu się osiedlił?
- Nie, nigdy. Wyjazd z kraju to jest przemyślana decyzja, to nie jest tak, że nagle się obudziłem i pomyślałem "A co tam, pojadę do Polski”. Ja byłem na tyle młody, że mogłem pozwolić sobie na błąd. Jakby coś mi nie wyszło, mogłem pójść do ambasady i poprosić o pieniądze na bilet powrotny.
• Czuje się pan bardziej Anglikiem czy Polakiem?
- Myślę po polsku, nawet jak mówię po angielsku. Proszą mnie Brytyjczycy, żebym powiedział coś o Polakach, bo tylu ich tam przyjeżdża. A ja im mówię, że najbardziej się cieszę, że Polki tam jadą, bo angielska rasa będzie coraz ładniejsza, jak się będą integrować. Widzieliście kiedyś Angielkę? Hmmm... Mam wytatuowanego orła na ramieniu, na koszulce mam polską flagę. Czuję się Polakiem, ale zostawiam to wam, żebyście powiedzieli "Kevin to jeden z nas”.
• Nazwał pan córkę Chelsea?
- To żona wymyśliła. Jak była w ciąży, była rodzinna narada nad imieniem dla dziecka. I padają propozycje: Katarzyna, Małgorzata. Ja się krzywiłem, bo wy macie strasznie nudne imiona. A żona pyta "A Chelsea?”. Na co ja krzyknąłem "yes, yes, yes”.
• Komu pan kibicuje, jak Polska gra z Anglią w nogę?
- Emigruję wtedy z kraju (śmiech). Szymon Majewski dał mi kiedyś koszulkę, która jest mutacją dwóch koszulek: reprezentacji Polski i Anglii. I tak robię. A całym sercem kibicuję od dziecka klubowi Chelsea, bo stamtąd jestem. W niedzielę jadę na ich mecz na Wembley.
• Może mnie pan zabrać ze sobą?
- Ja nie chcę siedzieć (śmiech). Byłabyś na pierwszej stronie plotkarskich pism. A ja nie potrzebuję takiej reklamy (śmiech).
Pytali uczniowie z Gimnazjum nr 2 im. H. Sienkiewicza w Lubartowie
Notowała Magdalena Mizeracka