Rozmowa z Wiesławą Niećko, która od ponad 18 lat jest wolontariuszką w Hospicjum Dobrego Samarytanina w Lublinie.
• Jak została pani wolontariuszką w hospicjum?
– Przechodziłam na wcześniejszą emeryturę, a pracowałam w banku i pewnego dnia zauważyłam ogłoszenie w gazecie. Dotyczyło kursu dla wolontariuszy. Pomyślałam, że jak teraz będę mieć więcej czasu to może spróbuję. Zgłosiłam się do hospicjum z dokumentami. Przeszłam półroczny kurs, z czego się bardzo ucieszyłam. Tak się zaczęło. Z perspektywy tych wszystkich lat wiem, że to moje dalsze życie bez pracy zawodowej ma sens.
• Czym dla pani jest wolontariat?
– Wolontariat to jest danie drugiemu człowiekowi części siebie, jeśli się kocha ludzi i wtedy kiedy ta druga osoba tego potrzebuje.
• Jak często pani pomaga w hospicjum?
– Przeważnie przychodzę do hospicjum 2-3 razy w tygodniu. Jeśli są jakieś inne potrzeby związane z wolontariatem np. kwesta czy spotkania z okazji dnia chorego, to również jesteśmy.
• Na czym polega pomoc w hospicjum?
– Wolontariat i nasza praca jest po to, by pomóc choremu w jego nieraz samotnym myśleniu o odejściu. Zwykle jest to fizyczna pomoc. Jak dokładnie ta pomoc wygląda, to zależy od poszczególnych chorych. Jedna osoba chce, by tylko z nią porozmawiać; wysłuchać. I to robimy. To jest bardzo ważne. Nieraz mówi nam coś, do czego nie chce przyznać się rodzinie. Bo chce chronić bliskich. Czytamy choremu. Trzymamy go za rękę, żeby wiedział, że jesteśmy przy nim w przyjaźni, że chcemy pomóc mu przejść przez ten najtrudniejszy okres w życiu.
• To jest chyba bardzo trudne, zwłaszcza, że to są to obce osoby?
– To nie jest łatwe, ale chorzy są dla nas obcymi ludźmi tylko na początku. Dopóki się nawzajem nie poznamy. Później to jest już przyjaciel, który potrzebuje wsparcia. Chory ma pomoc m.in. ze strony lekarza, psychologa, masażysty i pielęgniarki. Ta pomoc jest zapewniona przez całą dobę. My ten bezpośredni kontakt z chorym chcemy mieć trochę inny. Czasem słyszę np. pytanie: Czy zna pani taką a taką piosenkę, bo bardzo chciałabym ją usłyszeć? Jeśli ją znam, to zanucę. Prośby są też inne. Kiedyś chory poprosił mnie o lampkę domowego wina. Wtedy staję na głowie, żeby takie wino zdobyć i przynieść. A może to jest ostatnie życzenie? Jeśli nie ostatnie, to jeszcze lepiej. Robi się milej, bo w ten sposób można sprawić chorej osobie przyjemność.
• Czego ludzie pragną pod koniec swojego życia?
– Chcą wiedzieć jak wygląda przejście na drugą stronę, do innego życia. Boją się śmierci. Wtedy, jak mam szansę, na podstawie własnych przeżyć opowiedzieć im jak to wygląda. Mogę chorych uspokoić. Wiele lat temu, kiedy jeszcze pracowałam miałam zapaść. Przechodziłam na tę drugą stronę. W tym jasnym korytarzu wyszła po mnie moja babcia. Absolutnie nie chciałam wracać z powrotem. Czułam spokój. Byłam odprężona. W tym czasie lekarz mnie reanimował. Uratował mi życie. Teraz z perspektywy czasu myślę, że być może to przeżycie było w moim życiu potrzebne. Właśnie po to, bym teraz mogła chorych w tym terminalnym okresie ich życia uspokajać. Kiedy choremu to odpowiadam, on ściska mnie za rękę i dziękuję za te słowa.
• Wiele razy się pani buntowała, kłóciła z Bogiem, pytała „dlaczego”?
– Nie wiem, czy można to nazwać buntem. Z Bogiem się nie kłóciłam. Jest żal, smutek, łzy, że ci młodzi ludzie tyle mogli jeszcze przeżyć, tyle rzeczy zrobić. Nieraz zostają małe dzieci. Wiem, że to od nas nie zależy, ale pytam dlaczego. Czy to było konieczne? Dlaczego właśnie teraz? Opiekując się terminalnie chorymi osobami, człowiek - choć nie wiem czy jest to właściwe słowo - oswaja się z tym, że takie jest życie, takie przeznaczenie.
• Mówiła pani, o tym, że chorzy stają się przyjaciółmi wolontariuszy. Ale chyba trudniej żegna się przyjaciela?
– Kilka razy byłam przy odejściu osoby chorej. Jest to bardzo trudne, ale trzeba być opanowanym. Stąd na początku naszej drogi wolontaryjnej przechodzimy kurs. Są spotkania i z psychologiem, i z lekarzem. Wszystko po to, byśmy wiedzieli jak pomóc kiedy chory umiera. Nie tylko patrzeć, ale pomóc. Takie spotkania ze specjalistami były bardzo potrzebne. Niedawno miałam taką sytuację, że przyjechała mama z chorym synem, który został wypisany ze szpitala. Pielęgniarka podłączyła kroplówkę. Powiedziała, że ten młody mężczyzna odchodzi, bo świadczą o tym pewne charakterystyczne symptomy. To była bardzo trudna sytuacja, bo w ogóle nie znałam tych osób. Zapytałam mamę chorego, czy ktoś z rodziny niedawno umarł. Opowiedziała, że tak. To był dziadek chorego, a jej ojciec. Wtedy usiadłam koło chorego i powiedziałam, żeby szedł spokojnie, że dziadek po niego wychodzi i na niego czeka. „Nie bój się” - powiedziałem. Po tym, zauważyłam, że twarz chorego się zmieniła. Uśmiechnął się. Odszedł. My, wolontariusze, musimy dużo wiedzieć, a przede wszystkim wczuć się w sytuację tego cierpiącego człowieka. To jest ważne także dla jego rodziny. Mama tego mężczyzny później się do mnie przytuliła. Myślę, że dla bliskich chorych osób też jesteśmy ważni.
• Jak pani sobie radzi po takich przeżyciach?
– To nie jest tak, że wracam do domu i włączam telewizor. Myślę o tym wszystkim, co się wydarzyło. Myśli wracają także w nocy. Wtedy siadam i czytam poezję, np. Izy Marciniak, osoby bardzo chorej. Poznałam panią Izę w szpitalu, jak odwiedzałam inną chorą. Czytanie takich wierszy daje mi wyciszenie, spokój. I wiem jedno: że jeśli ja byłabym w takiej sytuacji to bardzo bym chciała, żeby ktoś przy mnie był.
• Dlaczego?
– Bo to daje spokój w tym przechodzeniu na drugą stronę.
Lubelskie Towarzystwo Przyjaciół Chorych Hospicjum Dobrego Samarytanina
Powstało w 1989 roku. To stowarzyszenie charytatywne niosące pomoc chorym w terminalnej fazie choroby nowotworowej. Od 1997 r. działa hospicjum stacjonarne, w którym są 23 łóżka i hospicjum domowe z 7 zespołami wyjazdowymi. Jest też poradnia ambulatoryjna. Stowarzyszanie wspiera również rodzinę w czasie choroby bliskiej osoby i w okresie żałoby. Rokrocznie towarzyszy w odejściu ok. 700 osobom. W placówce pracuje ogółem 16 lekarzy, 32 pielęgniarki, 6 salowych, psycholog, kapelan, fizykoterapeuta, dietetyk i ok. 30 stałych wolontariuszy różnych profesji i ok. 600 wolontariuszy akcyjnych. Opieka w hospicjum jest bezpłatna. Działalność hospicjum jest finansowana z Narodowego Funduszu Zdrowia (70 procent), zaś pozostałe pieniądze pochodzą z darowizn, zbiórek, akcji i kwest. Członkowie zarządu nie pobiegają żadnego wynagrodzenia, również wszelkie wyjazdy i noclegi pokrywają we własnym zakresie. Ich praca na rzecz chorych to wolontariat.
Światowy Dzień Chorego
Jest obchodzony 11 lutego we wspomnienie Matki Bożej z Lourdes. Został ustanowiony przez papieża Jana Pawła II w dniu 13 maja 1992 roku, w 75. rocznicę objawień fatimskich. W tym roku archidiecezjalne obchody dnia chorego odbyły się w miniony poniedziałek, 12 lutego. Tego dnia metropolita lubelski arcybiskup Stanisław Budzik przewodniczył mszy świętej z sakramentem namaszczenia chorych. Wierni zebrani w archikatedrze lubelskiej modlili się nie tylko za osoby chore, ale też za ich opiekunów i pracowników służby zdrowia.