Menu: śledź w śmietanie z majonezem, żurek po świdnicku albo pieczeń wołowa z kluskami śląskimi i surówką z kiszonej kapusty. Do tego 60 lat tradycji, w już historycznym PRL-owskim wydaniu. Godziny otwarcia: tylko do końca roku.
Wraz z końcem roku Świdniczanka zostanie zamknięta. Dzierżawcy o powodach swojej decyzji nie chcą jednak rozmawiać. Nieoficjalnie mówi się, że lokal ma silną konkurencję w mieście. Wymaga też remontu.
Znani tu byli
Restaurację, której historia sięga jeszcze czasu PRL-u, odwiedzali znani Polacy, którzy przy różnych okazach byli w Świdniku.
– Pamiętam wizytę Wojciecha Młynarskiego, Jerzego Połomskiego. Był też Jerzy Waldorff i Zbigniew Wodecki – wspomina Zenon Dec, radny miejski, który od lat 60. pełnił funkcję przewodniczącego komitetu członkowskiego PSS "Społem” w restauracji "Świdniczanka”. – Byli też goście, którzy przyjeżdżali do WSK PZL Świdnik. Wszyscy stołowali się właśnie w Świdniczance. Jedli tu również członkowie kadry bokserskiej czy pływackiej.
Restauracja cieszyła się wówczas ogromnym powiedzeniem. – Żeby mieć stolik, trzeba była wcześniej zadzwonić i sobie zarezerwować miejsce, albo też wysłać gońca, którzy zrobiłby na miejscu taką rezerwację – wspomina Dec. Radny przygotowuje książkę na temat historii miasta i świdnickiego zakładu. Znajdą się w niej również wspomnienia związane z kończącą działalność restauracją.
Został smutek
Restauracja zatrudnia kilka osób. Jest wśród nich jest Zofia Chojnacka, kelnerka, która przepracowała w Świdniczance ponad 30 lat. To właśnie ona może pochwalić się najdłuższym stażem.
– Ogłoszenie o tym, że restauracja poszukuje do pracy kelnerki, było wywieszone w oknie lokalu – opowiada pani Zofia. – Zgłosiłam się i została przyjęta. To była moja pierwsza i ostatnia praca. Na razie nie myślę, co dalej będę robić. Po zamknięciu lokalu idę na urlop. Odpocznę.
Pani Zofii trudno jest myśleć o restauracji w czasie przeszłym. – Na razie jest taki ogromny żal i smutek, że to wszystko się już kończy. Szkoda mi tego miejsca. Tych wszystkich ludzi, z którymi pracowałam i których tu poznałam. Spędziłam tu najmilsze chwile w moim życiu. Praca w restauracji przynosiła mi wiele radości. Mieliśmy stałych klientów, którzy przychodzili do nas od wielu lat. Kiedy pojawiali się w drzwiach, wiedziałam, co będą jedli. Nawet nie prosili o kartę dań.
Na sprzedaż
Kobiety, które prowadziły lokal, wypowiedziały umowę PSS "Społem”, która dzierżawiła od miasta lokal. Podobną decyzję podjęła też spółdzielnia, która także chce zakończyć współpracę z miastem. Urzędnicy nie chcą już wynajmować lokalu tylko go sprzedać. W grę wchodzą pomieszczenia z piwnicą o łącznej powierzchni ponad 500 metrów kw.
– Na razie musimy się rozliczyć i uporządkować sprawy związane z najemcą – zapowiada Artur Soboń, sekretarz miasta. – Jeśli zapadnie decyzja o sprzedaży lokalu, to najprawdopodobniej transakcja dojdzie do skutku dopiero na wiosnę.
Urzędnicy zapowiadają, że ponieważ lokal mieści się w budynku wspólnoty mieszkaniowej, prawdopodobnie nie powstanie tu ani dyskoteka ani sklep nocny, który mógłby być uciążliwy dla mieszkańców.
Znami o Świdniczance
Oczywiście, że jest mi przykro, że restauracja będzie zamknięta. Po raz pierwszy byłem tu jakieś 13 lat temu. To było po pierwszej sesji Rady Miasta, w której uczestniczyłem jako radny. Jadłem wtedy golonkę i tatara. Szkoda że Świdnik traci porządną restaurację ze smacznym jedzeniem w centrum miasta. Niestety, tak to już jest, że jedno się kończy, a drugie zaczyna. Trudno, ale zostaną miłe wspomnienia związane z tym miejscem. Żałuję też tych pierogów, które można było kupić z "okienka”. Mam tylko nadzieję, że w tym miejscu nie powstanie kolejny bank czy apteka.
Krzysztof Żuk, prezydent Lublina
Ten lokal kojarzy mi się ze znakomitą kuchnią, zwłaszcza ukraińską, świetnym barszczem i pierogami. Ale kojarzy mi się także z obsługą, która trzymała się tradycyjnej, polskiej kuchni. To był lokal, który miał znakomitą renomę, jeśli chodzi o jakość potraw. Świdniczanka była restauracją, w której – gdy pełniłem funkcję przewodniczącego Rady Miejskiej w Świdniku – obradowaliśmy z komisjami i dyskutowaliśmy po sesjach. Szkoda że lokal nie wytrzymał presji rynku. Okres jego świetności przypadał na lata 80. i 90. ubiegłego wieku.
Jan Kondrak, Lubelska Federacja Bardów
Nie będę płakał po Świdniczance. Ten okropny gierkowski wystrój może mi tylko przypominać okres mojej młodości. Ostatnio byłem tam na stypach po śmierci moich teściów. To był lokal, który "Społem” zafundowała robotnikom.
Z relacji mojej żony wynika, że jej ojciec zostawił w tym lokalu pieniądze o równowartości dwóch samochodów osobowych średniej klasy. Ta restauracja nie budzi we mnie specjalnych sentymentów. Było to coś, co pojawiło się w na pewnym etapie rozwoju miasta, bo musiało się pojawić.
Był to odpowiednio drogie, więc budziło snobizm, ale nie w sensie finansowym, bo każdego było stać, żeby jeść w Świdniczance, tylko psychicznym. Poza tym, opinie o kuchni są grubo przesadzone.
Lubelskie legendy
W listopadzie 2007 r. Zarząd Nieruchomości Komunalnych i Kamienice Miasta wypowiedziały umowę na dzierżawę pomieszczeń dotychczasowym właścicielom legendarnej Czarciej Łapy. Ich zdaniem, w lokalu na Starym Mieście nic się nie działo, najemcy nie chcieli go remontować, nie byli też w stanie płacić wyższego czynszu.
Ówczesny prezydent Lublina Adam Wasilewski zdecydował, że nowego najemcę wyłoni przetarg. Tak się stało. Wygrali przedstawiciele firmy Tees. Zrobili w Czarciej prawdziwą rewolucję i w 2008 r. otworzyli tam zupełnie nową restaurację (zachowując jedynie nazwę). Rok temu Czarcia przeszła jeszcze jedną rewolucję – telewizyjną, w programie Magdy Gessler.
Karczma Słupska
Działająca wiele lat przy Al. Racławickich była znana z dancingów i wyrobów garmażeryjnych. Właściciele zdecydowali jednak w ub. roku o jej zamknięciu. – Brak klientów, wysokie opłaty i konkurencja pobliskich lokali – wyjaśniał na naszych łamach właściciel Ryszard Sierpiński. Przetarg na nową dzierżawę lokalu wygrała firma Seven. Latem uruchomiła tam restaurację pod nazwą Słupska (już bez słowa karczma).
W środku nie ma starej boazerii i słynnych boksów. Nowy wystrój to lekkie zasłony, miękkie sofy i krzesła, nowe stoły. Ale także specjalne stoisko z deserami własnej produkcji. Menu nawiązuje do tego w dawnej karczmie. Pierogi i inne wyroby będzie można zjeść na miejscu i kupić na wynos. Wszystko jest produkowane na miejscu. Są też dancingi, karaoke, a latem – ogródek.
(MB)