Lubię robić dużo zejść z linii ciosów pod linami. W oktagonie wykonywać to jest zdecydowanie trudniej, bo ruchy ogranicza klatka – Rozmowa z Tomaszem Borowcem, zawodowy mistrz Polski w kickboxingu.
Niedawno obronił pan mistrzowski pas pokonując w lubelskiej hali MOSiR im. Zdzisława Niedzieli Przemysława Biniendę. Jakie wrażenia po tym pojedynku?
– Przede wszystkim, to nie lubię walczyć na swoim podwórku. Binienda to mój drugi przeciwnik, z którym mierzyłem się w oktagonie w Lublinie. Najlepsze walki miałem poza granicami Polski, gdzie jechałem do rywala i walczyłem bez większej presji. Binienda mnie nie zaskoczył. Myślę, że to ja nie zaprezentowałem się tak jak potrafię. Cieszę się jednak ze zwycięstwa. Wiedziałem, że mój przeciwnik jest twardy, świadczy o tym chociażby jego rekord w boksie zawodowym. Można go scharakteryzować jako solidnego boksera, który potrafi dobrze kopać. Mam małą pretensję do siebie, bo kiedy już go trafiałem, to nie szedłem w drugie tempo i nie ponawiałem ataku. Zamiast tego dawałem rywalowi odpocząć.
Ciężko jest walczyć po przerwie spowodowanej pandemią koronawirusa?
– Tak. Moja ostatnia walka miała miejsce w grudniu 2019 roku. Poniosłem wówczas porażkę, ale biłem się w wyższej kategorii wagowej.
Zazwyczaj walczy pan w ringu. Tymczasem w Lublinie musiał pan wejść do klatki. Czy to dla pana różnica?
– Tak. Lubię robić dużo zejść z linii ciosów pod linami. W oktagonie wykonywać to jest zdecydowanie trudniej, bo ruchy ogranicza klatka.
Chciałby pan spróbować swoich sił w MMA?
– Pewne plany w tej materii posiadam, ale trzeba pamiętać, że mam już 38 lat. Mam olbrzymi bagaż doświadczeń i wiele walk stoczonych w ringu. W końcu pierwsze mistrzostwo Polski zdobyłem w wieku 21 lat. Mam też wiele innych zajęć, z prowadzeniem klubu Motor Lublin na czele. Ćwiczę w nim z młodymi chłopakami cztery razy dziennie. Miałem też propozycje walk zawodowych w boksie. Mam zresztą pewne doświadczenie w tej materii. Do boksu ciągnie mnie zdecydowanie mniej, chyba, że skuszą mnie pieniądze.
Młodzież garnie się do kickboxingu?
– Mamy bardzo utalentowaną młodzież. Dopiero zaczynamy działać jako Klub Sportów Walki Motor Lublin, bo wcześniej startowaliśmy jako Waleczna Lubelszczyna.
Co trzeba mieć w sobie, aby odnosić sukcesy w kickboxingu?
– Chęci, bo resztę stanowi tylko ciężka praca. Talent to zaledwie kilka procent wyniku. Mam wielu kolegów, z którymi kiedyś walczyłem, a którzy nie są już związani z kickboxingiem. Pokonywali mnie, ale rezygnowali ze sportu po 2 czy 3 latach. Ja nadal jestem w tym sporcie właśnie dzięki ciężkiej pracy.
Można utrzymać się z kicboxingu?
– Nie ma takiej opcji. Z powodu pandemii koronawirusa ciężko jest wyżyć nawet z prowadzenia klubu. Podczas walki mam na sobie dużo obklejeń, ale nie biorę za nie pieniędzy. To rodzaj wdzięczności dla firm, które wspierają szkolenie młodzieży w moim klubie. Pieniądze na pewno nie mobilizują mnie do kolejnych walk. Mogłem ich zarabiać więcej walcząc w boksie zawodowym. Miałem propozycje, aby bić się z naprawdę dobrymi zawodnikami. Nie chciałem tego robić, bo zbudowałem sobie mocną pozycję w kickboxingu. Jestem przykładem dla młodzieży i nie chcę, aby ona widziała, jak daję się zbić bokserowi z dużo wyższej kategorii wagowej.
Na koniec warto wspomnieć o wspaniałym geście z pana strony. Po wygranej walce z Przemysławem Biniendą przekazał pan mistrzowski pas na licytację, z której środki trafią do ciężko chorej Wiktorii Bednarz...
– Sam malutkie dziecko i nie wyobrażam sobie, żeby państwo nie mogło pomóc dziecku. Niech ktoś zapłaci dobre pieniądze za ten pas i w ten sposób przyczyni się do poprawy je stanu zdrowia.