– Teraz poczucie odpowiedzialności było duże. Wszyscy staraliśmy się uszanować tę „świętość” Fryderyka Chopina. W Polsce patrzenie na niego jest bardzo pomnikowe – ROZMOWA z Natalią Kukulską, polską wokalistką
• Lubi pani wracać pamięcią do przeszłości, do dzieciństwa?
– Nie robię tego często. Mam dobre i trochę trudniejsze wspomnienia. Ogólnie wspominam swoje dzieciństwo dość kolorowo.
• Pytam, bo w jednym z wywiadów powiedziała pani, że szkole muzycznej analizowaliście utwory Fryderyka Chopina. Teraz ponownie sięga pani po jego muzykę. To jest pewnego rodzaju sentymentalna podróż?
– W szkole muzycznej uczyliśmy się o kompozycjach, formach utworów. To było takie czysto teoretyczne. Na historii muzyki poznaje się i słucha utworów z różnych epok. Bardziej mówiłam wtedy o tym, że to był pierwszy raz, kiedy tak analitycznie podchodziłam do muzyki Fryderyka Chopina. Teraz miałam już inne spojrzenie – to była inspiracja utworami i bardzo bliska współpraca z aranżerami w temacie przełożenia tego na formę symfoniczną. Nowe było dla mnie to, że słuchałam tych utworów pod kątem tematów, które dałoby się przełożyć na tematy wokalne. To nie jest takie proste. W przypadku gry na fortepianie mamy skalę ograniczoną jedynie liczbą klawiszy, a wokalnie są to rzeczy trudne i czasem nieosiągalne. Poza tym, tworzyliśmy coś na kształt takiej piosenki symfonicznej bo powstały też teksty.
• Jak wyglądał proces tworzenia albumu „Czułe struny”?
– Pierwszy etap to był wybór. Sporządziłam taką pulę utworów, które wydały mi się dobre do przełożenia, by temat pianistyczny stał się wokalną kantyleną (śpiewny przebieg melodii – przyp. aut.). Aranżerzy, których zaprosiłam, korzystali z tej listy, ale w kilku przypadkach mieli swoje propozycje, które były dla mnie zaskakujące i ciekawe. Z tego co pamiętam, to Krzysztof Herdzin zaproponował Mazurka a-moll, którego nie miałam na liście. Z kolei Nikola Kołodziejczyk w ogóle wybrał utwory spoza tej listy – fragment koncertu fortepianowego, co było dla mnie odkrywcze i etiudę As-dur, która jest bardzo mało znana. To duża wartość tej płyty, nie ma na niej tylko tak zwanych „hitów chopinowskich”.
Później pracowałam z aranżerami nad formą utworu. Oprócz wymienionych panów, są nimi jeszcze Adam Sztaba, Paweł Tomaszewski i Jan Smoczyński. Często musieliśmy dobrać optymalną dla mnie tonację, na przykład, polonez As-dur byłby w oryginalnej tonacji nie do zaśpiewania dla głosu ludzkiego. Staraliśmy się uszanować melodię, może w kilku utworach jest ona trochę zmodyfikowana, jeśli była taka potrzeba techniczna. Czasami melodię kontynuuje lub przechwytuje jakiś instrument. W Polonezie As-dur śpiewam w pewnym momencie tercję a melodię gra klarnet. Jeśli chodzi o harmonię i zmiany, to każdy aranżer podszedł do tego inaczej, ze swoją inwencją twórczą, nadając nowego kontekstu melodii. Czasem harmonia i podziały rytmiczne są bliskie myśli Chopina, a czasem jest to zupełnie inne i nowe rozdanie.
Gdy już powstały aranżacje, to dostawałam je w formie demo, na którą naśpiewywałam wokal. Panowie w tym czasie dopracowywali partytury. Ja zabierałam się za teksty – do połowy utworów napisałam je sama, a do pozostałych zaprosiłam artystki, których estetykę słowa cenię. Cieszyłam się, że są to wokalistki, bo mają one takie doświadczenie praktyczne, jeżeli chodzi o śpiew, żeby te słowa czy sylaby układały się wygodnie do śpiewania.
Potem spotkaliśmy się w studiu. Najpierw na próbach z orkiestrą Sinfonia Varsovia i muzykami sesyjnymi. Dla mnie to wielki zaszczyt, że ta wspaniała orkiestra wzięła udział w tym projekcie. Same nagrania, razem z próbami, trwały trzy dni. Nagrał i zmiksował to wszystko Leszek Kamiński. Wokale nagrywałam oddzielnie, w swoim domowym studiu. A następnie już podczas „lockdownu” Leszek miksował całość i paradoksalnie to zamknięcie dało szansę na dłuższą i spokojną pracę. Cała logistyka tego przedsięwzięcia była bardzo wymagająca.
• Jak zabrać się do pisania tekstów do takiej muzyki?
– Zupełnie szczerze i prawdziwie. Nikt by się tego nie podjął, gdyby podchodził do tego z myślą, by dorównać genialnej warstwie muzycznej. Postać Chopina onieśmiela. Takie myślenie trzeba było od razu odrzucić, bo nie w tym rzecz. Muzyka jest czymś bardzo żywym, czymś, co bez tekstu istnieje jako język emocji. Nawet jak mamy muzykę bez warstwy lirycznej, to możemy sobie wyobrazić, o czym ona opowiada – wiemy, czy jest groźna, smutna, wesoła... Zależało mi na tym, żeby to było osobiste, żeby każda artystka pokazała, jakie emocje w nas wywołuje ta muzyka i by je nazwała.
Ta płyta nie jest ani przeróbką Fryderyka Chopina, ani mierzeniem się z nim. To jest spojrzenie artystyczne wielu twórców, przez co ta płyta wydaje mi się również oryginalna. Jest to praca zbiorowa, chociaż mój był pomysł i scalam to muzyczne spotkanie w jakimś sensie.
• Pierwsze skojarzenie, jakie miałem po wysłuchaniu już pierwszego utworu było takie, że te piosenki mają charakter bardzo musicalowy.
– Warstwa muzyczna jest bardzo filmowa – przestrzenna, obrazowa, opisowa. To nie jest jakaś monotonia czy schemat, tylko te formy są bardzo rozbudowane. Utwór, który otwiera płytę, w aranżacji Krzysztofa Herdzina, jest osadzony w klimacie tej dobrej klasyki hollywoodzkiej lat 20. Mamy tam piękne harmonie, takie właśnie filmowe. Ale już utwór „Ktoś całkiem nowy” w aranżacji Nikoli Kołodziejczyka, przez to, że ma taką linearną opowieść tekstową, może mieć taki charakter musicalowy. Można sobie wyobrazić, że to jest cała historia, którą jeszcze „podbija” muzyka. Są bardzo bogate formy instrumentalne, takimi formami w muzyce popowej już dawno się nie posługujemy – dużą dynamiką, są też zmiany rytmu i metrum. Są też bardzo rozbudowane wstępy, które już same w sobie stanowią oddzielne kompozycje.
• Czy można powiedzieć, że to jest pani najambitniejsze dzieło w karierze?
– Trudno mi to ocenić, ale na pewno było najbardziej wymagające. Ode mnie, jako wokalistki, również. Nie chciałam śpiewać tak, jak śpiewam na swoich płytach popowych. Chciałam zaśpiewać trochę bardziej prosto, z namaszczeniem na interpretację, słowo. Musiałam być w dobrej formie warsztatowo, żeby podołać pewnym rzeczom, więc to też było wymagające. Z drugiej strony Leszek Kamiński pilnował tego, żebym była sobą, żebym nie za bardzo śpiewała „na baczność”. Ten przekaz miał być prawdziwy, szczery z mojej strony, bez kalkulacji, jakim zrobię to sposobem i techniką.
Od strony organizacyjnej, logistycznej to było na pewno największe przedsięwzięcie w moim życiu. Chociaż taki wokalny skok to już miałam kiedyś, może nawet większy niż teraz. To był musical „Miss Saigon”, w którym śpiewałam główną rolę żeńską Kim. Ona była szczególnie wymagająca, zwłaszcza że kiedy zgodziłam się wziąć udział, to okazało się, że musimy przyspieszyć premierę, bo kończy się licencja. Wojciech Kępczyński, dyrektor Teatru Muzycznego Roma, powiedział: „Natalia, ja wiem, że to jest nierealne, ale może się uda. Mamy trzy tygodnie”. Te utwory były poza moją skalą i to było najtrudniejsze.
Teraz poczucie odpowiedzialności było duże. Wszyscy staraliśmy się uszanować tę „świętość” Fryderyka Chopina. W Polsce patrzenie na niego jest bardzo pomnikowe. Powstało trochę jazzowych interpretacji, ale wokalnych, z tekstami, bardzo mało. Dodaliśmy do tej muzyki swoją treść. Każdy wiedział, że mamy do czynienia z czymś wielkim i kunsztownym. Twórcy i wykonawcy dali z siebie wszystko i podeszli do tego z taką dużą, tytułową czułością.
• Czy znalazły się osoby, które powiedziały pani, że dla nich to swego rodzaju profanacja muzyki Fryderyka Chopina? W internecie takie komentarze się pojawiają.
– Nie. Bezpośrednio przy mnie nikt tego tak nie nazwał. Wszystko zależy od podejścia. Według niektórych purystów, klasyki nie wolno ruszać z zasady, a ta zasada jest ich zasadą. Ta muzyka i tak istnieje. My nie przestawiamy nut w fortepianówkach czy partyturach. Robimy zupełnie nowe rozdanie i nikt nikogo nie zmusza do słuchania tego, co powstało. Na szczęście odbiór albumu jest wspaniały, zarówno jeśli chodzi o przyjęcie sprzedażowe, recenzje, jak i o emocje ludzi, którzy się tym ze mną dzielą. Ta płyta trafiła chyba w dobry czas. Ten rodzaj wrażliwości, który na niej jest, okazał się ludziom potrzebny w tych dziwnych czasach, które teraz mamy. Zawsze będzie ktoś taki, kto powie, że sobie tego nie wyobraża. Sama zastanawiam się, czy Fryderyk Chopin by chciał, żeby jego twórczość była tylko pomnikowa, nie mogłaby żyć i być inspiracją dla artystów. Trudno jest wyrokować, co Fryderyk Chopin by powiedział (śmiech).
Włożyliśmy w to wszyscy bardzo dużo emocji i jest to nasze spojrzenie na tę wielką i cenną twórczość. Nie inspirowałoby nas przecież coś niewartościowego. Mamy rok 2020, 210. rocznicę urodzin Fryderyka Chopina i mamy inne spojrzenie niż jeszcze 100 lat temu. Fryderyk Chopin, kiedy pisał swoje kompozycje, inspirował się folklorem. Czasami nawet bardzo dosłownie, przekładając to, co usłyszał. To było też zupełnie naturalne, bo taka jest kolej rzeczy. Muzyka, jako język uniwersalny, to połączenie nut, przez które powstają harmonie wywołujące żywe emocje, które każdy odbiera trochę inaczej. Jeżeli możemy nadać temu nowy kontekst, to jest to dodatkowa wartość.
• Planuje pani zagrać koncerty symfoniczne z tym repertuarem?
– Tak. W październiku odbędzie się jeden koncert, ale w przyszłym roku już mamy kolejne terminy. Ten pierwszy w filharmonii w Szczecinie gramy w ramach programu „Kultura w sieci”. Koncert zostanie zarejestrowany i 23 października trafi do internetu i będzie można go zobaczyć. Przeżywam bardzo to wydarzenie, bo będzie to nasze pierwsze spotkanie na żywo i pojawią się na nim wszyscy aranżerzy, a każdy zadyryguje swoimi utworami.
W przyszłym roku planowane są koncerty w różnych pięknych salach. Odwiedzimy Kraków oraz Wrocław... Zaczynamy 14 lutego. Bardzo się na to cieszę, bo nic nie zastąpi kontaktu z publicznością na żywo, żadne szkiełko ekranu nie odda tej atmosfery.